Po krótkim odwyku wracam do najlepszej pracy na świecie. Recenzje kolejnych kinowych (i telewizyjnych) nowości już wkrótce!
W roku 1984, zrealizowano kuriozalny film "Red Dawn". Opowiadał on o III Wojnie Światowej, która nie dość, że wybuchła na terenie USA, to jeszcze została wywołana przez interesującą koalicję radziecko-kubańską. Na całe szczęście Patrick Swayze z (jeszcze trzeźwo myślącym) młodym Charlie Sheenem u boku, zorganizowali partyzantkę o nazwie "Rosomaki" i tym samym skutecznie uprzykrzali życie egzotycznym okupantom. Film ten był odpowiedzią na masową paranoję, która narosła w latach 80 za sprawą konserwatywnej postawy Ronalda Reagana, który bez ogródek nazywał ZSRR "imperium zła".
W roku 2013 powstał "Olimp w ogniu". Tym razem, zmasowany atak na symbol amerykańskiego ducha czyli Biały Dom, przypuścili Koreańczycy. Pewnego rodzaju furtką bezpieczeństwa, którą zostawili sobie twórcy, było nie utożsamienie najeźdźców z oficjalnym rządem Północnej Korei. Również i teraz, istnieje niezłomna jednostka w postaci ex-agenta Secret Service (Gerald Butler), który w pojedynkę, niczym bohater "Szklanej Pułapki" podejmie się trudu rozwikłania patowej sytuacji i uwolnienia prezydenta Stanów Zjednoczonych (Aaron Eckhart) z niewoli.
"Olimp w ogniu" powstał wedle najlepszych wzorców kina akcji z lat 80 i pod tym względem dorównuje swoim poprzednikom.
Jednakże u mnie powoduje pewien niepokój. Filmy tego rodzaju powodują narastanie masowej psychozy i jeszcze większy lęk społeczeństwa amerykańskiego. Powiedzmy wprost - to nie jest film pacyficzny, a jak wiemy "z terrorystami się nie negocjuje". Terrorystów się niszczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz