poniedziałek, 31 października 2011

"Habemus papam - mamy papieża"

Krótko mówiąc: wielkie niezdecydowanie. Zupelnie nie wiadomo o co chodzi reżyserowi - o czarną komedię? Za tym przemawiałyby świetne sceny podczas konklawe. A może chodziło o demaskatorstwo zakłamania Watykanu? A może o dramat człowieka, który bardzo nie chce zostać papieżem? Nino Morettiemu przydałaby się dogłębna psychoanaliza by dotrzeć do istoty jego niezdecydowania. To pewnie deficyt opieki rodzicielskiej. Brak zdecydowania wykończył ten film. Widz targany jest skrajnymi emocjami, a Moretti nie wie czy chce być Woodym Allenem z czasów "Annie Hall" czy może "Września".

Ale to społecznie przydatny film. Ludzka twarz kościoła, brak monumentalizmu i sztucznych uwzniośleń. Po wszystkich "Karolach" i innych perełkach - to miłe urozmaicenie.

niedziela, 30 października 2011

"Jane Eyre"

Ciemniej i poważniej niż u Jane Austin. Wspaniałe posępne dwory i celtyckie krzyże, szaroburość, a nawet wyjątkowo nietwarzowe fryzury tworzą historię oszczędnego angielskiego romansu - spełnienia marzeń kobiet o romantycznej miłości. Mężczyzna z tajemnicą, w tym przypadku przerażającą i determinującą przyszłość, w wykonaniu Michaela Fassbendera jest kimś na kształt pana Darcy, tyle że ze szczyptą frenezji i gotyku. I Jamie Bell, który przebył daleką drogę od czasów baletowych pląsów. Zbytnie (i całkowicie nieprofesjonalne) zaangażowanie emocjonalne w historię, może spowodować utonięcie we łzach, choć po samej Jane (Mia Wasikowska) nie widać wielokrotnie wspominanej w filmie pasji życia. Szacunek dla samego siebie w kapitalizmie i postmodernizmie staje się nieco anachroniczny. Ale nadal poruszają nas historie o miłości, w których purytański anglikanizm stara się wygasić wielką namiętność.

Recenzja śmierdząca Harlequinem. Ale i tak polecam.

sobota, 29 października 2011

"Dom snów"

Zgrabny. Wszystko do siebie pasuje, łącznie z Danielem Craigiem, który może grać na zmianę angielskiego dżentelmena i rosyjskiego zbira. (Prawdę mówiąc przez pierwsze pół filmu żeńska część widowni modli się by Craig cały czas chodził bez koszulki, a przez drugie pół - żeby rozpiął ten cholerny guzik w koszuli zapiętej pod samą brodę!). Każdy kolejny wątek ma być dla nas zaskoczeniem. I owszem, jest, ale na wieść o nim źrenice nie rozszerząją się, a ze skrajnie zaskoczonego widza nie wydobywa się okrzyk zdumienia. Pojawia się jedynie potakiwanie i lekko znurzone pytanie: "Co jeszcze się skomplikuje?". Trzeba  podjąć grę i na prawdę myśleć, co nie każdemu widzowi odpowiada (i po filmie może generować masę irytujących pytań). Brakuje polotu, elementów chwytających za serce i "tego czegoś". Od strony technicznej noc nowego, nawet sekwencje snu-koszmaru specjalnie nie zachwycają. Na halloweenowo-weekendowe wyjście do kina jak najbardziej, ale bez większych nadziei na ekstatyczne doznania (i zachowanie w pamięci). Have fun.

sobota, 22 października 2011

"Drive"

Film, któremu nic nie brakuje. Czasem film akcji ze strzelaninami i pościgami samochodowymi, czasem melancholijny dramat o samotności człowieka i trudnej miłości, a czasem emanująca przerażającą przemocą rzeźnia. Rzeczywistość, nawet przestępcza rzeczywistość, nie jest jednoznaczna i czarno-biała. Nawet tam zdarzają się prawdziwi bohaterowie (jak cały czas usilnie podpowiada nam ścieżka dźwiękowa, skądinąd świetna i niezwykle oryginalna). Chłopcy o skarconych twarzach i małomówności Rocky'ego Balboa, którzy pomimo ubrudzonej krwią kampowej kurtki rodem z lat '80, zachowują wewnętrzną czystość i szlachetność. I wiedzą co znaczy -  "do the right thing". Samotna jazda pustymi nadal budzi takie same emocje jak w czasach "Taksówkarza", a kiedy doda się do tego pięknie zabudowane kadry (scena na plaży) otrzyma się dzieło, po którym na prawdę ciężko spokojnie zasnąć. Ryan Gosling wreszcie mnie do siebie przekonał.

Wreszcie film, o którym można powiedzieć coś innego niż "można, ale nie trzeba". Trzeba. Koniecznie.

niedziela, 16 października 2011

"Baby są jakieś inne"

Film lokujący relacje damsko męskie na osi fascynacja - lęk - psychiczna kastracja, a za razem błyskotliwe sformuowanie generalnych prawd oparte w całości na aktorskim duecie Woronowicz (alias ks. Popiełuszko) - Więckiewicz, który niejedno, jak sugeruje jego poorane oblicze, już w życiu przeżył. Trochę zadumy, trochę bezmyślnego rechotania ze sfer fizjologiczno-seksualnych i trochę bełkotliwego żargonu gender studies. I niestety za dużo "koterskiego języka", który czasami zdaje się być jakby doklejony na siłę. Po tym filmie panie dwa razy się zastanowią i trzy razy zawahają przed każdym ziewnięciem.
Krótko mówiąc - film prosty jak precel.

sobota, 1 października 2011

"1920 Bitwa Warszawska"

Film - wydarzenie, który będzie pamiętany nie ze względu na fabułę, a ze względu na zastosowaną "nowinkę" technologiczną. Bądźmy dumni z naszego rodaka - Sławomira Idziaka, bowiem to on był prawdziwym twórcą tego filmu.
A dziwny to film, a własciwie ciąg (w większości) znakomicie zrealizowanych obrazów bez wyraźnego i mocnego spoiwa, za to z (miejscami) tragicznym montażem. Mało szalone lata 20. w połączeniu z romansem bez namętności, tworzą film, w którym postacie epizodyczne, a nawet statyści, grają lepiej niż protagoniści. Trzeci wymiar pokazał mistrzowskie dopracowanie dalszych planów, skrupulatną i godną podziwu dbałośc o szczegóły i rekwizyty (aż nasuwa się pytanie - czy był osobny specjalista od animacji flag i sztandarów?). W kwestii aktorstwa, można poczuć niedosyt. Świetny, bo wyrazisty Ferency, mdły Szyc i Natasza, którą najlepiej pozostawić bez komentarza. Niestety aktorzy nie mieli możliwości zagrania - mieli jedynie przyjść i zaprezentować się w charakteryzacji i stroju pewnej znanej postaci historycznej, a także przyciągnąć uwagę znaną twarzą i nazwiskiem.
Przerażająca jest scena śmierci księdza, grająca na bogojczyźnianych upodobaniach Polaków i balansująca na cienkiej granicy między wzruszeniem a tandetą, z wyraźnym zatoczeniem ku temu drugiemu. No i parę smaczków które pan Idziak zrobił ewidentnie dla właśnej satysfakcji, a których nie powstydziłby się Spielberg i "Szeregowiec Ryan". Swoją drogą to podobny film - pamiętamy z niego wspaniałe zdjęcia, poruszający temat i przewijające się znane twarze, ale nie pamiętamy banalnej fabuły.

Po filmie u widza pozostaje jedynie satysfakcja z dofinansowania polskiej kultury i sztuki, historyczny zamęt w głowie, fabularny niedosyt i niespełniona nadzieja. A miało być tak pięknie.