poniedziałek, 11 stycznia 2016

"The Big Short"

O kryzysie w 2008 roku powstało już bardzo wiele tytułów, z których prawie każdy próbuje wykonać misję niemożliwą: wytłumaczyć przeciętnemu człowiekowi, nie mającemu pojęcia o świecie finansów i światowej ekonomii, jak i dlaczego to wszystko się stało. Obawiam się, że ta trudna sztuka nie udała się jeszcze w pełni żadnemu filmowi fabularnemu, z The Big Short włącznie.


Fabuła filmu jest właściwie prosta: kiedy grupa ekscentryków orientuje się, że amerykański system bankowy jest skazany na upadek, bierze udział w ryzykownej inwestycji, która, w przypadku krachu na Wall Street, może przynieść im miliardy dolarów zysku. Byłoby to jednak pyrrusowe zwycięstwo, po którym nikt nie otworzy szampana. Wygrana pokazywałaby bowiem, jak bardzo zdemoralizowany jest świat finansjery i jak bardzo gliniane są nogi kapitalistycznego giganta (btw, jedno zdanie = dwa nawiązania do książek T. Pratchetta).

Zdjęcie słabej jakości, bo robione przeze mnie, aparatem wielkości mydelniczki.
The Big Short podejmuje heroiczne próby wytłumaczenia nam meandrów gry na giełdzie za pomocą Margot Robbie w kąpieli z bąbelkami czy Seleny Gomez w kasynie. Niestety, im dalej w las, tym więcej drzew, a my pomimo wysiłków twórców rozumiemy coraz mniej i razem z bohaterami zaczynamy się głowić się - o co w tym wszystkim chodzi? Choć w tym przypadku wyświechtane powiedzenie - "jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze" - wydaje się być szczególnie adekwatne.


Warto jednak zaznaczyć, że The Big Short nie jest filmem nudnym. Aktorzy (zwłaszcza świetny Christian Bale i fascynujący w swojej przeciętności Steve Carell) dwoją się i troją, aby zrekompensować nam ból głowy wywołany przez giełdowy żargon, a rozedrgana kamera uważnie obserwuje konsekwencje pęknięcia finansowej bańki na poziomie mikro.


Brak pełnego zrozumienia technicznych szczegółów nie zabiera również frajdy, jaką w gruncie rzeczy jest oglądanie pewnych siebie bubków w drogich garniturach przyzwyczajonych do łatwych pieniędzy szukających pracy w KFC i IKEI, a także samego filmu, który choć nie wykonał misji niemożliwej, jest solidną inwestycją na której można jedynie zyskać.


czwartek, 7 stycznia 2016

"Dziewczyna z portretu" / "The Danish Girl"

premiera: 22 stycznia

Historia pierwszego transseksualisty, duńskiego malarza Einara Wegenera (Eddie Redmayne) rozgrywa się w szalonych latach dwudziestych w Europie, w wyjątkowo wyrozumiałym środowisku artystów, którzy przymykają oko na początkowe przebieranki mężczyzny. Nawet jego żona Gerda (Alicia Vikander), rozbawiona perspektywą posiadania partnera przekraczającego normy społeczne, bierze udział w tym prowokacyjnym przedstawieniu. Z czasem jednak, małżeństwo orientuje się, że powrót do stanu pierwotnego nie jest już możliwy, a Einar znacznie lepiej czuje się jako Lili, swoje kobiece alter ego.


Dziewczyna z portretu, najnowszy film Toma Hoppera, reżysera Jak zostać królem i Nędzników, nie szuka sensacji i pokazuje problem Einara/Lili nie jako dewiację czy przejaw deprawacji, lecz swojego rodzaju chorobę, którą można wyleczyć poprzez naprawienie błędu natury. Niestety ówczesny stan medycyny powodował, że lekarstwo to było niezwykle trudno osiągalne i pionierskie. Film traktuje kontrowersyjny dla wielu temat z ogromną delikatnością, która niestety często powoduje, że prezentowane na ekranie przepiękne kadry nudzą i pozostawiają wrażenie ślizgania się po powierzchni całej sprawy.


Będącemu kwintesencją budzącej się kobiecości Eddiemu Redmayne, show kradnie jego filmowa żona, Alicia Vikander. Ta młoda szwedzka aktorka już od kilku lat zachwyca swoją naturalną urodą i świetną grą, lecz niestety dalej jest niedoceniana i ciągle czeka na wielką rolę. Jej przedsmak dostajemy jednak już w Dziewczynie z portretu, gdzie fenomenalnie wciela się w rolę kochającej (mimo wszystko) żony.


Mimo wielu plusów i kilku znakomitych scen, Dziewczyna z portretu jest przeestetyzowana i przez to niezwykle sztuczna. Jej delikatność wydaje się być jedynie zasługą geniuszu aktorów, a nie wynikiem dobrego scenariusza czy pracy reżysera. I dlatego też, choć jestem zwolennikiem powstawania filmów na każdy, nawet najtrudniejszy temat, uważam, że znacznie lepiej (czytaj: naturalniej i bliżej rzeczywistości) od Dziewczyny z portretu kwestię transpłciowości porusza serial Transparent. Ale oczywiście wszystkie moje zarzuty wobec filmu Toma Hoppera nie przeszkodzą mu w zdobyciu wielu oscarowych nominacji, a być może nawet kilku statuetek.