sobota, 13 czerwca 2015

"Jurrasic World"

Mam kilka małych filmowych marzeń, wśród których zawsze specjalne miejsce zajmowało to dotyczące zobaczenia Jurrasic Park na wielkim ekranie. Niestety - w dniu premiery pierwszej części miałam jedynie trzy lata, co nie pozwoliło mi ekcytować się przerośniętymi jaszczurkami pożerającymi ludzi w latrynach.


Choć nie jestem śmiertelnie chora, filmowy świat nie pozostał obojętny na moje marzenia. W ten piątek do kin wszedł Jurrasic World będącym niczym innym, jak tylko wierną kopią orginału.
Oczywiście jasnym jest, że kopia wypada zwykle znacznie bardziej blado niż oryginał. Tak też stało się w przypadku Jurrasic World, który rozczarowuje grą aktorską, fabularną naiwnością i dinozaurami, które wyglądały lepiej w wersji orginalnej.


Jednak równocześnie trudno nie poczuć dreszczyku emocji na dźwięk wspaniałego motywu muzycznego Johna Williamsa (w aranżacji Michaela Giaccino) czy nie zachwycić się widokiem zaklinacza dinozaurów Owena (w tej roli - ewidentnie przygotowujący się do roli Indiany Jonesa - Chris Pratt).

Mnie ucieszył również montaż, który wyjątkowo nie sprowadził filmowych ujęć do irytującej formy ćwierćsekundowych migawek rodem z serii Transformers, niemożliwych do ogarnięcia i przyprawiających o ból głowy. Jurrasic World prezentuje się widzowi w pełnej okazałości, oferując sporo spokojnych i majestatycznych, niczym przechadzający się diplodok, planów ogólnych.


Jurrasic World to film zdecydowanie dla fanów serii. Jeśli nie podobał się wam oryginał lub też nieszczególnie go pamiętacie, po wyjściu z kina wzruszycie ramionami i zapomnicie o całej sprawie. Lecz jeśli z rozżewnieniem wspominacie film Spielberga, opuścicie salę z wielkim uśmiechem i bez wahania oznaczycie film serduszkiem na Filmwebie.



piątek, 12 czerwca 2015

"Kraina jutra" / "Tomorrowland"

Kraina jutra nie jest szczytowym osiągnięciem Disneya. Mimo podobnego tytułu nie dorównuje znakomitej animowanej Krainie lodu, choć znacznie prześciga prostackiego Kopciuszka czy finansową klapę wszechczasów - Johna Cartera. Jest to jednak film tak napakowany dydaktyką i niezręcznościami, że miejscami ogląda się go z prawdziwym niedowierzaniem.


Główna bohaterka (Britt Robertson), niezwykle wrażliwa na sprawy społeczne uczennica liceum, znajduje tajemniczą przypinkę, która po dotknięciu przenosi ją winny wymiar. Dziewczyna dowiaduje się wkrótce, że wizje pochodzą z autentycznie istniejącej Krainy Jutra, o czym informuje ją nieletnia i mechaniczna (dosłownie) rekruterka Athena (znakomita Raffey Cassidy), a ona sama musi się tam udać, aby pomóc zatrzymać zbliżającą się apokalipsę. Podróż jest jednak możliwa jedynie z pomocą Franka Walkera (George Clooney), zgorzchniałego wynalazcy nigdyś wygnanego z Krainy.


Obsadzenie George'a Clooneya w roli mentora i przyjaciela młodych dziewczynek, z minuty na minutę zyskuje coraz dziwniejszy wydźwięk. Jego bohater, niegdyś zakochany w cyborgu o ciele dziewczynki, dorósł, a nawet się zestarzał (najpiękniej na świecie). Nie przeszkadza mu to jednak w dalszym obdarzaniu uczuciem małej robotki, przez co staje się rodzajem techno-pedo-fila. Drodzy scenarzyści, świat utracił już swoją niewinność wiele lat temu i tego rodzaju odczytania nie są niczym niezwykłym, dlatego należałoby się ich pozbyć zawczasu. A jeśli były zamierzone to... Serio???


Niestety, Kraina jutra pomimo ładnych zdjęć, interesującej wizji przyszłości i satysfakcjonujących efektów specjalnych, jest tak napakowana ekologiczno-eschatologicznymi wątkami, że szybko traci swój naiwny urok. Drogi Disney'u, nie tędy droga.