niedziela, 24 lutego 2013

Targowisko próżności - Oscary 2013

Podczas gdy hollywoodzka śmietanka towarzyska bawi się na pooscarowym bankiecie i korzysta z zalet open baru, ja sklecam tych parę słów na temat dzisiejszej ceremonii, walcząc z sennością i błogosławiąc UJ za wolne poniedziałki.

Trzy części: zalety i pozytywy / rozczarowania i minusy / lista nagrodzonych. Let's go.

Zalety i pozytywy:
  • Mało polityki, dużo muzyki. Tematem przewodnim ceremonii była muzyka filmowa (i rzeczywiście to o niej mówiono najwięcej), co jest znacznie lepsze od ciągłego biadolenia na temat polityki i władzy. 
  • Wspaniały prowadzący. Seth MacFarlane zamiast wulgarnym dupkiem okazał się być czarującym i inteligentnym gospodarzem o ciętym dowcipie i bardzo przyjemnej powierzchowności. 
  • Zachwycający występ Barbry Streisand, wykonującej piosenkę "Memory". To się nazywa "przeżywanie". 
  • Zasłużone nagrody dla "Argo" - to na prawdę solidne kino rozrywkowe (i polityczne). 
  • Nudny choć sprawiedliwy werdykt przyznający Day-Lewisowi trzeciego (rekordowego) Oscara. 
  • Satysfakcjonująca (mnie, a z pewnością i samą nagrodzoną) nagroda dla Jennifer Lawrence.
Jennifer Lawrence
Rozczarowania i minusy:
  • Występ Adele. Rozumiemy stres, rozumiemy niedawny poród, ale i tak szkoda, że Adele nie rozwinęła swojego głosu w piosence "Skyfall" i używała jedynie połowy swoich możliwości. 
  • Dużo nagród dla "Życie Pi". To nie jest AŻ TAK dobry film. 
  • Trzymanie Setha MacFarlane'a "na smyczy" przez producentów gali. Oprócz świetnego początku gali nie miał on praktycznie okazji rozwinąć skrzydeł. (Ale i tak był świetny. Również dlatego że nie jest Billym Cristalem.)
  • Występ Shrirley Bassey. Niektórzy powinni przestawać śpiewać po osiągnięciu pewnego wieku. 
  • Koszmarne polskie studio oscarowe oraz skrajnie irytujący tłumacz symultaniczny. Jednakże to jest już sprawa totalnie przegrana - od kilku lat jest to samo i nie widać szans na poprawę, dlatego odpuszczę sobie tym razem narzekanie i zamiast tego przytoczę jedną z wielu perełek autorstwa pana tłumacza: "Po co nam wiadomość o północy, skoro nie wiemy gdzie są bagna". Amen.
Seth MacFarlane
Lista nagrodzonych: 
  • NAJLEPSZY FILM: "Operacja Argo" 
  • NAJLEPSZA AKTORKA: Jennifer Lawrence - "Poradnik pozytywnego myślenia"mmanuelle Riva - Miłość 
  • NAJLEPSZY AKTOR: Daniel Day-Lewis - "Lincoln"
  • AKTORKA W ROLI DRUGOPLANOWEJ: Anne Hathaway - "Les Miserables"
  • AKTOR W ROLI DRUGOPLANOWEJ: Christoph Waltz - "Django"
  • REŻYSERIA: Ang Lee - "Życie Pi"
  • SCENARIUSZ ADAPTOWANY: Chris Terrio - "Operacja Argo"
  • SCENARUSZ ORGINALNY: Quentin Tarantino - "Django"

Dobranoc.

piątek, 22 lutego 2013

"Sesje" / "The Sessions"

I ciągle te Oscary. Tym razem - nominacja w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa - Helen Hunt.

Już hiszpańskie "W stronę morza" (2004) epatowało przedziwnym optymizmem  Jednakże dodajmy do tego  jeszcze dwie łyżeczki cukru  (i przysłowiową landrynkę) i otrzymamy "Sesje".
To jeden z tych filmów, dzięki którym czujemy się lepiej. Wszakże oglądnęliśmy społecznie zaangażowane dzieło na ważki temat. Cóż z tego, że film ten jest zupełnie wyprany z okrutnej prozy życia osób niepełnosprawnych i wszelkich nieestetycznych elementów ich fizyczności.

"Sesje" to silna trywializacja jednego z największych tematów tabu - seksualności osób niepełnosprawnych. Znacznie lepsze potraktowanie tego tematu oferuje film "Ja też" (2009), który polecam. W "Sesjach" wszystko jest ładne, główny bohater w swojej niepełnosprawności przypomina Jezusa zdjętego z krzyża, a cała historia skąpana jest w ciepłym słońcu San Francisco (choć bohaterowie mówią z silnym akcentem nowoangielskim).



Osobiście zamiast Helen Hunt nominowałabym Wiliama H. Macy. Jego rola katolickiego księdza próbującego rozdzielić kościół od przyjaźni to prawdziwa wisienka, na tym nieco za słodkim torcie. Ale przecież od wieków wiadomo, że Oscary drwią sobie ze zdrowego rozsądku i wszelkiej logiki.

Można, ale nie trzeba.


sobota, 16 lutego 2013

"Lot" / "Flight"

polska premiera: 22 lutego 2013

Robert Zemeckis (tak, ten od "Forresta Gumpa") żyje i ma się dobrze. Nie zapomniał jeszcze jak robi się solidne aktorskie kino, pomimo faktu, że przez ostatnie lata zajmował się głównie filmami w technice "motion capture" - np. "Beowulf" (2007), "Opowieść wigilijna" (2009), "Ekspres polarny" (2004).

"Lot" to film o używkach, moralności i katastrofie lotniczej. Czyli o tym, co każdy Polak lubi najbardziej. "Lot" to też film o uzależnieniach, przede wszystkim tych od alkoholu. Pozornie rzadkich i dotykających jedynie społecznego marginesu, w rzeczywistości powszechnych i skrajnie destrukcyjnych.



Film nieco zbyt patetyczny i bardzo nierówny. Ale za świetną rolą Denzela Washingtona (58 lat!), kolejnym genialnym i niezwykle wyrazistym epizodem Johna Goodmana i z wciskającą w fotel sekwencją tytułowego lotu.

Rozrywka z elementami katharsis i moralitetu. Czemu nie?


niedziela, 10 lutego 2013

"Operacja Argo" / "Argo"

Najbardziej absurdalne scenariusze pisze samo życie. I CIA.

"Argo" to jak do tej pory, mój oscarowy faworyt. Jednakże pisząc "faworyt" nie uważam, że zgarnie największą ilość statuetek. Uważam, że jest najlepszym filmem z nominowanych.

Przełom lat 70 i 80 to ciężkie i szalone czasy. W Stanach Zjednoczonych pamięta się je przede wszystkim jako okres prezydentury Jimmy'ego Cartera (znacznie lepszego ex-prezydenta niż prezydenta), czas II kryzysu naftowego, początek inwazji Związku Radzieckiego na Afganistan oraz związanymi z tym wydarzeniem, dwoma bojkotami Igrzysk Olimpijskich w 1980 i 1984 roku. To również czas uwikłania Stanów Zjednoczonych w sytuację w Iranie i tzw. "hostage crisis".

Niesamowita historia, "odbicia" amerykańskich zakładników poprzez pozory tworzenia (bardzo podłej jakości) filmu sci-fi wydarzyła się na prawdę. Czasem głupie pomysły okazują się najskuteczniejsze.

"Do you have a better bad idea that this?" 



Ben Affleck jest znacznie lepszym reżyserem niż aktorem. Jako aktor jest mdły i pozbawiony wyrazu niczym niesolone gotowane ziemniaki. Jako reżyser daje popis wirtuozerii, płynnie przechodząc od scen poważnych i tragicznych do scen lekkich i komediowych.

Wielki plus dla aktorskiego duetu John Goodman + Alan Arkin.
I wielki plus dla samego filmu. TAK. Zdecydowanie TAK.

sobota, 9 lutego 2013

"Poradnik pozytywnego myślenia" / "Silver Linings Playbook"

Tragikomedia romantyczna o bardziej wysublimowanym humorze niż standardowe produkcje z Kate Hudson czy Jennifer Aniston.

Wszędobylski voyerizm, dusząca atmosfera amerykańskich domków o cienkich ścianach i białym sidingu oraz świat ludzi niedopasowanych, mówiąc niepoprawnie - wariatów, którzy próbują znaleźć swoje miejsce w tym, nomen omen, zwariowanym świecie.



Znakomita gra właściwie wszystkich aktorów, również tych drugoplanowych i epizodycznych.


  • Bradley Cooper ma szansę nie dołączyć do grona niespełnionych aktorów o ponadprzeciętnych warunkach fizycznych (honorowy prezes klubu: Matthew McConaughey).
  • Jennifer Lawrence pokazuje że jest kimś więcej niż tylko ładną buzią.
  • Chris Tucker - nadal bawi.
  • Robert de Niro... wiadomo :)


"Poradnik pozytywnego myślenia" - miał duży potencjał, niestety w większości pozostał on niewykorzystany. Przykładem takiego ziarnka geniuszu są zgrabne sceny zbiorowe stanowiące obraz zorganizowanego chaosu oraz błyskotliwe dialogi. Zupełnie tak jakby reżyser na siłę próbował zmieścić się w ramach gatunku, który go bardzo mocno ogranicza.

Jest nieźle, a mogło być jeszcze lepiej.
TAK, można.

piątek, 8 lutego 2013

"Wróg numer jeden" / "Zero Dark Thirty"

"Wróg numer jeden" to jedyna tolerowana przeze mnie wersja feminizmu. Nie jest to wykrzykiwanie "facet to świnia" bez specjalnego powodu czy walka z dominacją męskiego spojrzenia poprzez kręcenie kobiecego kina porno. "Wróg numer jeden" to przykład męskiego kina, stworzony przez kobietę i opowiadający o silnej osobowościowo protagonistce. To jest to.

Film, jak informują nas napisy jest oparty na "first hand account of actual events", możemy więc przypuszczać, że zawiera w sobie więcej niż ziarnko prawdy. Z pewnością prawdziwe są elementy dotyczące wojskowości, technik szpiegowskich i tortur (słynny water-boarding!). Jak skrupulatnie informuje nas aktualny numer miesięcznika "Film" - "Wróg numer jeden" otrzymał oficjalne wsparcie US Army.



Zwykle alergicznie reaguję na filmy, które trwają dłużej niż dwie godziny. "Wróg numer jeden" potrafił mnie zafascynować na całe 2h 36 minut. Mistrzowsko kreowana ciągła atmosfera zagrożenia, niepowodzenia i znany nam wszystkim biurokratyczny opór - to tylko niektóre zalety tego filmu. 

Warto wziąć udział w tym polowaniu na wroga numer jeden, bo choć jest ono moralnie wątpliwe, jest rozrywką na bardzo dobrym poziomie, z pewnością dostarczającą wiele emocji i adrenaliny. 

TAK.


niedziela, 3 lutego 2013

"Sęp"

Nie będę oszukiwać, zwodzić i ukrywać mojego zdania aż do ostatnich słów recenzji. Stwierdzam już na początku, prosto i wyraźnie: niestety, nie potrafimy stworzyć solidnego filmu akcji i "Sęp" jest tego przykładem.

Bezkrytyczne podejście do zagranicznych wzorców to pierwszy grzech twórców "Sępa". Są elementy, których nie da się przenieść na nasze polskie podwórko bez uwzględnienia specyfiki kulturowej. "Pokłosie" pokazało, że da się połączyć schemat filmu gatunkowego z rodzimą stylistyką i tematyką. Nie jest to więc mission impossible. 

Nie chodzi jednak o to, że "Sęp" to zły film. To po prostu film niedojrzały. Zupełnie jakby jego twórcy dopiero odkrywali kolejne elementy języka filmowego, krok po kroku odkrywali jego tajemnice. O, montaż równoległy!
Drodzy panowie, te filmowe tajemnice rozpracowano już wiele lat temu!

"Sęp" przypomniał mi inny polski film, również niedawno prezentowany na ekranach kinowych - "Wymyk". Nic nie irytuje mnie bardziej niż wszechobecne tautologie i traktowanie widza jak wioskowego głupka. Nie wystarczy pokazać elementów istotnych dla fabuły w zbliżeniu. Należy je jeszcze podkreślić podwójną linią i zakreślić odblaskowym pisakiem.



Pomimo najszczerszych chęci i pozytywnego nastawienia, nawet poprawny Żebrowski i niezły Małaszyński nie ratują dla mnie "Sępa". To film niedopracowany, będący nieudolnym naśladownictwem hollywoodzkich rzemieślników.

Nie.