czwartek, 29 października 2015

"Crimson Peak: Wzgórze krwi" / "Crimson Peak"


Fabuła najnowszego filmu Meksykanina Guillermo del Toro - Crimson Peak: Wzgórze krwi - przedstawia się następująco: mieszkająca w Ameryce młoda pisarka Edith (Mia Wasikowska) zakochuje się w biednym angielskim arystokracie Thomasie Sharpie (Tom Hiddleston) i pomimo sprzeciwu ojca (Jim 'Bobby Singer' Beaver) wychodzi za niego za mąż. Młoda para zamieszkuje w podupadającej i budzącej grozę rezydencji Allerdale Hall wraz z surową siostrą baroneta - Lucille (Jessica Chastain). Mimo licznych ostrzeżeń z zaświatów, naiwna Edith nie spodziewa się jak wiele tajemnic kryje w sobie zarówno złowrogi dwór jak i jego mieszkańcy. 


Crimson Peak: Wzgórze krwi nie broni się jako horror -  najstraszniejsza podczas seansu była temperatura w sali kinowej, w której ktoś wyraźnie zapomniał włączyć ogrzewania. Oprócz przenikającego odczucia zimna, miało to jednak jeszcze jeden efekt - wzmacniało identyfikację z bohaterami, którzy podobnie jak widownia marzli w niemożliwym do ogrzania gigantycznym domu z równie ogromną dziurą w dachu. Warto wspomnieć, że rzeczona dziura - dynamiczna (w zależności od pory roku wpada przez nią śnieg, liście lub bliżej nieokreślony pył) i niezwykle dosadna (stanowi ostateczne potwierdzenie upadku domu Sharpe'ów) - urasta do rangi jednej z najciekawszych postaci w filmie. 


A bardziej na poważnie - choć forma Crimson Peak może wydawać się mocno archaiczna (i słusznie!), to sam film zawiera w sobie wiele interesujących wątków. Pierwszym, jest widoczny od początku konflikt starego świata z nowym, a więc angielskiej ubożejącej arystokracji i nowobogackich self-made-manów z Ameryki. Reprezentują oni dwie, zupełnie przeciwne sobie wizje życia, z których jedna, ta mniej postępowa, zmierza do nieuchronnej zagłady. Wyjątkową stratą jest niemalże niewykorzystany motyw autotematyczny - Edith jest przecież początkującą pisarką tworzącą debiutancką powieść, będącą pełnym metaforycznych duchów romansem. I choć podobieństwo do fabuły filmu jest nieprzypadkowe, to zostało przez twórców prawie zupełnie zignorowane. 


Niemożliwy do przeoczenia jest genderowy przewrót dokonany w filmie. To nie bujająca w obłokach intelektualistka Edith czy zimna Lucille są erotycznymi obiektami do oglądania, lecz posiadający wierne spojrzenie szczeniaka Thomas w rozchełstanej koszuli i o modnie zmierzwionych włosach. 


Crimson Peak ma jedną, główną zaletę, a jest nią niezwykła strona wizualna. Twórcy filmu, skupieni na stworzeniu misternej scenografii i rozlewaniu wszędzie czerwonej farby we wszystkich odcieniach osiągnęli zachwycający efekt -  niesamowite wnętrza zapełnione zakurzonymi i złowieszczymi bibelotami, nieoczywiste i niezwykle kreatywne oświetlenie oraz przedziwna architektura Allerdale Hall sprawiają, że szybko zapominamy o wszystkich ułomnościach fabuły. 

Dlatego choć na Crimson Peak: Wzgórzu krwi strasznie bywa rzadko, to jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów Jane Austen, Toma Hiddlestona i grozy spod znaku literatury gotyckiej. 

poniedziałek, 19 października 2015

"Pakt z diabłem" / "Black Mass"


Obecność Johnny'ego Deppa w Pakcie z diabłem z pewnością odrzuci niejednego widza. Przyzwyczailiśmy się już, że skandalista Depp od czasów Piratów z Karaibów właściwie nie wychodzi z roli, przekonany, że wystarczy za każdym razem udawać neurotycznego dziwaka na haju, by wywiązać się z aktorskich obowiązków. Dlatego też już na wstępie pragnę zaznaczyć, że Depp w Pakcie z diabłem nie próbuje po raz kolejny przywołać postaci Jacka Sparrowa. W główną rolę gangstera wciela się bez zadęcia, operując oszczędnymi środkami i nadaje mu dzięki temu wyjątkowy, psychopatyczny rys. Nareszcie.


Pakt z diabłem opowiada o losach autentycznego gangstera Jimmy'ego "Whiteya" Bulgera, który na przestrzeni lat, zdołał podporządkować sobie niemalże całą zorganizowaną przestępczość w Bostonie. To zadanie znacznie ułatwiała mu współpraca z miejscowymi funkcjonariuszami FBI, traktującymi go jako informatora i umożliwiającymi mu rozwijanie swojej złowieszczej działalności.

James "Whitey" Bulger - pamiątkowe zdjęcie z więzienia Alcatraz. 
Ten film to chyba pierwszy przypadek, kiedy polskie tłumaczenie bardziej pasuje do fabuły niż tytuł oryginalny. Sformułowanie Pakt z diabłem oddaje niebezpieczną naturę współpracy FBI z Bulgerem oraz negatywny wpływ, jaki wywarła ona na miejscowych funkcjonariuszy - zwłaszcza odrażającego mistrza relatywizmu moralnego - agenta Johna Connolly'ego (Joel Edgerton).


Pakt z diabłem to czyste kino gatunkowe, pokazujące wielowymiarowy świat gangsterów - bezlitosnych morderców, a za razem dobroczyńców lokalnej społeczności. To solidny film, ale niestety pozbawiony fajerwerków.

czwartek, 8 października 2015

"Marsjanin" / "The Martian"


Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, ale Marsjanin to film kosmicznie śmieszny. Przypuszczalnie, po serii poważnych i ponurych tytułów opowiadających o pełnej niebezpieczeństw eksploracji kosmosu (Moon, Grawitacja, Interstellar) nastąpiła powszechna potrzeba comic relief. Zadziwiający w tym wszystkim jest jednak fakt, że pragnienie to zostało zaspokojone dzięki filmowi zrealizowanemu przez Ridleya Scotta. Brytyjski reżyser ostatnio robił głównie filmy średnie (Exodus: Bogowie i Królowie), kontrowersyjne (Prometeusz) - ale nie w dobrym znaczeniu tego słowa -  i jednoznacznie złe (Adwokat). Na dodatek pełne nadęcia i sztucznej powagi.

Ridley Scott na planie "Robin Hooda"
Głównym bohaterem Marsjanina jest kosmonauta Mark Watney (Matt Damon), który na wskutek nieszczęśliwego wypadku odłączył się od reszty załogi i nie wyruszył wraz z nimi w drogę powrotną na Ziemię. Mark nie jest jednak typową ofiarą losu i "damą w opresji" - nie czeka biernie na ratunek, lecz zabiera się do naukowego rozwiązywania nieustannie pojawiających się problemów.


Marsjanin to film zdystansowany i pełen humoru przypominający pod względem nastroju produkcje z lat dziewięćdziesiątych. Jednak twórcy filmu (oraz książkowego pierwowzoru) dołożyli wszelkich starań by prezentowane rozwiązania były możliwe do realizowania i naukowo prawidłowe (lub przynajmniej na takie wyglądały). Dlatego też, choć żarty Matta Damona są suche jak powierzchnia Marsa, to film jest chyba jednym z najmocniejszych motywatorów do nauki biologii - powinno się go obowiązkowo puszczać uczniom, którzy nie chcą się uczyć przedmiotów ścisłych.


Wątek Ameryki nadal kierującej się swoją żelazną zasadą leave no man behind podkreśla wątłość głównej osi fabuły. Jednak mimo to Marsjanina warto zobaczyć, przede wszystkim ze względu na znakomite zdjęcia (by Dariusz Wolski!), perełki w rodzaju "Operacji Erlond" i niekończące się "suchary".