poniedziałek, 27 lutego 2012

Oscary 2012. Wrażenia (a raczej ich brak)

Tegoroczna gala była, co tu dużo mówić, nudna. Billy Crystal, choć sprawnie i z dużą swobodą prowadził to wielkie amerykańskie show, nie zachwycił absolutnie niczym. Jedynymi ciekawymi akcentami były imponująca scenografia oraz występ Cirque De Soleil.

Niedoścignionym ideałem jest dla mnie gala prowadzona przez Hugh Jackmana: spójna (bo podporządkowana stylowi musicalu), pomysłowa i co najważniejsze: oryginalna. Nie tędy droga, Panie Crystal. Nie tędy droga, Panowie Producenci!

W temacie samych nagród nic specjalnie (mnie) nie zaskoczyło. Choć sądziłam że Meryl Streep, ulubienica Akademii, w tym roku pozostanie jedynie przy nominacji, a nagrodzona zostanie Michelle Williams lub Viola Davis.

Jean Dujardin roztacza w ogół siebie aurę niepodważalnego gwiazdorstwa. Ogromny talent, ujmujący uśmiech i duża dawka szczęścia - ta kombinacja zagwarantowała mu w pełni zasłużonego Oscara. "Artysta" nie jest filmem poruszającym fundamentalne kwestie naszej ludzkiej egzystencji i przypuszczalnie dlatego gdzieniegdzie słychać kierowane pod adresem tego filmu nieprzychylne komentarze. Choć niezwykle cenię Agnieszkę Holland, pozwolę sobie nie zgodzić się z jej opinią, że "Artysta" to "idiotyczna wydmuszka". To film zrodzony z czystej miłości do kina, sentymentalizmu i ogromnej tęsknoty za przeszłością, której nie tylko się nie dziwie, ale w pełni popieram.

I nieobecny na gali Woody Allen. Właśnie za to go kochamy.

czwartek, 16 lutego 2012

"Róża"

Filmy przestały być czystą rozrywką już dawno temu. Otwartym niech pozostanie pytanie: jaką rolę spełniają teraz?

Załóżmy, że są ucieczką od rzeczywistości. Pokazują nam świat innych ludzi, ich problemy i ich, mniej lub bardziej beznadziejne zmaganie się z codziennością.

I owszem, „Róża” Wojciecha (Wojtka?) Smarzowskiego, ten zamysł realizuje, ale bardzo gwałtownie, bez taryfy ulgowej. Pokazuje nam zupełnie inne realia. Realia powojennej Polski, problem wysiedleńców, przesiedleńców. Problem konstruowania swojej własnej tożsamości etnicznej. Problem budowania nowego państwa według ściśle określonej, importowanej wizji.

Kolejne sceny gwałtów, przerażające plaśnięcie płodu upadającego na podłogę, przemoc, masakry z użyciem noży, siekier i innych, bardziej tradycyjnych broni. Okropny świat, który pokazuje nam jak małe i nieistotne są nasze problemy.

„Róża” to rzeczywiście jakby western. Mamy ostatniego sprawiedliwego, mamy porządek którego próbuje strzec, mamy nieco upadłą kobietę i scenerię Mazur – wielkiego nigdzie, na wzór Dzikiego Zachodu.
Wspaniała rola Dorocińskiego i Kuleszy, dobry scenariusz, interesująca i ciekawie dopasowana warstwa formalna, trudny i zapomniany temat – to powody dla których tego filmu nie należy ignorować. Ale przygotujcie się na mocne wrażenia – „W ciemnościach” w porównaniu z „Różą” to subtelny i wyidealizowany dramat.

P. S. Uprzejmie proszę o wybaczenie mi zbytniego moralizatorstwa i egzaltacji jaka mimowolnie pojawiła się w tej recenzji. Obiecuje się poprawić.  

środa, 15 lutego 2012

"Hugo i jego wynalazek"

Na informację, że Martin Scorsese nakręcił film dla dzieci, zareagowałam pełnym oburzeniem. Jak to? Twórca „Chłopców z ferajny”, „Ulic nędzy”, „Wściekłego byka” na starość się ustatkował, skomercjalizował i zinfantylizował?

To jednak tylko pozory. Jeśli tak wyglądają filmy dla dzieci, to ja podpisuje się pod nimi obiema rękami. Scorsese z pełną wirtuozerią bawi się medium filmowym. Fantazyjnie prowadzi kamerę po wspaniale wykreowanym komputerowo paryskim dworcu z początku XX wieku. Zewsząd bucha para i rozlega się stukot wszędobylskich kół zębatych. W tym świecie swobodnie porusza się Hugo, sierota o wielkich błękitnych oczach, jak to na dziecięcego bohatera przystało.

Oprócz tego Sacha Baron Cohen w politycznie poprawnej roli, Christopher Lee (on żyje!), wspaniały Ben Kingsley w roli… A nie, odkryjcie to sami. Film Scorsese jest niezwykle autotematyczny i jeśli byliście dręczeni kinem niemym (lub zainteresowaliście się nim z własnej woli) znajdziecie tu ogrom ciekawostek i mrugnięć okiem reżysera, który z resztą, zgodnie ze swoim zwyczajem, pojawia się w jednej ze scen. (Spróbujcie znaleźć Scorsese w „Taksówkarzu”. Mnie się udało J .)

Podsumowując: widziałam w tym tygodniu dwa wspaniałe filmy, oba dotyczyły same siebie – opowiadały o początkach sztuki ruchomych obrazów. Czy oznacza to, że ciężko już wymyśleć w kinie coś nowego i można tylko wracać do istniejących elementów, jak to postmodernizm nakazuje?  Cóż, skoro robią to z takim wyczuciem, smakiem i fantazją – ja nie mam nic przeciwko. 

wtorek, 14 lutego 2012

„Żelazna dama”

Bardzo feministyczna historia. Samotna kobieta w świecie absolutnie zdominowanym przez mężczyzn, w którym angielski parlament bardziej niż statyczne ciało ustawodawcze, przypomina dom wariatów.

Film pokazuje nam Panią Premier jako starszą osobę, której wspomnienia (i halucynacje) przenoszą widza w mniej lub bardziej chwalebną przeszłość. Nieco pobieżnie, ale atrakcyjnie, pokazuje się nam kolejne kamienie milowe na politycznej drodze Thatcher. Kwestia Irlandii Północnej, IRA, kontrowersyjna polityka prywatyzacji i cięcia kosztów i „mała wspaniała wojenka” na Falklandach. 

Film próbuje wybudować całościowy portret "Maggie". Oprócz programu politycznego, poznajemy jej prywatne życie i ciekawostki (była fanką musicali duetu Rogers i Hammerstein - zwłaszcza „The King and I” i Yulem Brynnenem). Próba nowatorskiego podejścia zakończyła się jednak bardzo tradycyjnym filmem biograficznym. A Margaret Thatcher w niesamowitym wykonaniu (całkowicie niepodobnej do siebie) Meryl Streep jest konserwatywna, stanowcza i czasami denerwująca.

Zachwycająca postać, zachwycająca Meryl, ale trochę mniej zachwycający film. Chociaż uświadomił mi, jak mało wiem o Wielkiej Brytanii. Wstyd. 

poniedziałek, 13 lutego 2012

"Artysta"

Według niektórych kino nieme było zupełnie osobną sztuką, a nie jedynie etapem przejściowym, który zakończył się "wynalezieniem dźwięku" w kinie. Pamiętajmy o tym, oglądając "Artystę".

To wspaniały pastisz kina niemego, od samej czołówki aż po sam koniec (no, prawie sam). Francuzi naprawdę kochają kino i, co więcej, ewidentnie się na nim znają. Doskonale rozpoznają konwencję kina niemego i potrafią ją zaprezentować współczesnemu widzowi w absolutnie ujmujący sposób. 
Ten film to powrót do czasów, kiedy ludzie na prawdę przeżywali filmy i to nie tylko wtedy gdy pokazywano im skrajności. Zadanie było bardzo trudne: tego typu film z łatwością mógł się stać trywialną i prostą parodią kina niemego. Na całe szczęście - tak się nie stało. 

Najsympatyczniejszy psi bohater od czasów filmu "Umberto D.", bardzo ludzki gwiazdor niemego kina w typie Rudolfa Valentino (choć nieco bardziej heteroseksualny) i przebojowa dziewczyna z ulicy, która zawojowała Hollywood(land). Czyli idealna współpraca wszystkich wątków i elementów: począwszy od tragicznej wizji upadku gwiazdy, po pełną emocji historię miłosną. 

Nieważne, czy potraktujemy ten film jako ciekawostkę, kuriozum czy może eksperyment. Jedno jest pewne - jest zachwycający. Będę trzymać za niego wszystkie kciuki podczas Gali Oscarowej. 

piątek, 3 lutego 2012

"Idy marcowe"

Jeśli nie jesteście fanami filmów politycznych - to nie jest film dla Was.
Nie dlatego, że nie zrozumiecie kontekstu, ponieważ amerykański system wybierania prezydenta to dla Was najczarniejsza magia. Tylko dlatego, że wyłączycie film w trakcie i nie dotrwacie do na prawdę dobrego finału. A w "Idach marcowych" im dalej tym lepiej. I żeby to zauważyć nie trzeba być quazi pseudo amerykanistą in spae.

Wielka polityka to też wielkie oszustwa, utrata idealizmu i kompromis z własnym sumieniem. Ale przecież to całe naręcze złych uczynków z czasów kampanii zostanie zapomniane dzięki dobrym i sprawiedliwym rządom. Czy aby na pewno?

Dzięki rolom takim jak te Ryan Gosling (zaraz obok Michaela Fassbendera) wyrasta na jedno z najciekawszych nazwisk hollywoodzkiego pokolenia aktorskich 30-latków. A George? Z pewnością nadawałby się na prezydenta.

Jednym zdaniem: Warto. Choć nie dla wszystkich i zdecydowanie nie w czasie sesji.