sobota, 21 września 2013

"W imię..." / "In The Name Of..."

Małgorzata Szumowska popełniła w tym filmie jeden, podstawowy błąd. W wywiadzie dla "Przekroju" odcina się od pragnienia stworzenia filmu skandalicznego. Jednakże wybierając tematykę homoseksualnie-kościelną naraża się na ataki ze wszystkich stron. Owszem, rozgłos sprzyja filmom, bo przecież nieważne jak mówią, ważne żeby mówili. Jednakże opakowywanie dramatu o samotności i braku miejsca na świecie w habit i koloratkę jest pomysłem ryzykownym, który w przypadku "W imię..." się nie sprawdził.
Uniwersalizm historii w całości zasłania problem "zamiatania pod dywan" w kościele katolickim oraz ogólnego braku akceptacji dla homoseksualizmu w kraju.

Mateusz Kościukiewicz
Co ciekawe, nie jest to film kontrowersyjny. Po wyjściu z kina nie poczujecie oburzenia czy podziwu dla podjęcia trudnego tematu, a jedynie zagubienie i plączącą się po głowie myśl: "Co to właściwie było?"

Postać księdza Adama, kreowana z wielkim poświęceniem i polotem przez Andrzeja Chyrę, nie przekonuje nas i nie zachwyca. Nie zrozumiałe są dla nas motywacje mężczyzny, dla których wstąpił dla seminarium, nie widzimy w jego pracy z trudną młodzieżą zapału i iskry charyzmy, która porywałaby młodych ludzi.

Andrzej Chyra
Film rozgrywa się w popegeerowskiej Polsce B, wszędzie i nigdzie. Ludzie są smutni i znudzeni, a dzieci pozostawione samym sobie. Stereotyp goni stereotyp, łącznie z tym na temat wiejskiego głupka.

Szkoda, film miał potencjał bycia historią piękną i subtelną. I choć jest w nim wiele scen-perełek w których rozwiązania formalne i fabularne spodobają się nawet najbardziej zatwardziałym krytykom oraz pięknych zdjęć, to całość rozczarowuje.

Można, ale nie zachęcam.

wtorek, 17 września 2013

"To już jest koniec" / "This Is The End"

Powoli i systematycznie nadrabiam zaległości w nowościach kinowych, niestety, niektóre z nich nie nadają się do analizy, gdyż są serią bezmyślnych efektów specjalnych zatopionych w pseudoamerykańskim sosie ("The Lone Ranger"). Na całe szczęście są też takie, które wyzwalają u mnie prawdziwe emocje, z napadami niekontrolowanego śmiechu włącznie. 

"The Pineapple Express"
Od dłuższego czasu zastanawiam się dlaczego "The Pineapple Express" rozbawił mnie do łez i stał się jedną z moich ulubionych komedii. Nigdy nie lubiłam tak zwanych "stoner movies" i całym szacunkiem, nie przepadam za "Big Lebowskim". Kiedy usłyszałam, że w "This Is The End" po raz kolejny spotyka się duet Franco - Rogen, z radością zabrałam się do oglądania. I, moi drodzy, nie rozczarowałam się.


Wyobraźcie sobie koniec świata i najgorszą zbieraninę ludzi, z którymi moglibyście utknąć w tej sytuacji. Bezmyślni, nieprzydatni i kompletnie nieprzystosowani. Przed wami Seth Rogen, James Franco, Jonah Hill, Jay Baruchel, Danny McBride, Craig Robinson. Michael Cera został wyeliminowany przez spadającą latarnię.


Ryzykowne gagi, Emma Watson z siekierą, Channing Tatum na kolanach (dosłownie) i dużo narkotyków wszelkiego rodzaju. Mogło się nie udać, mogło być żałośnie i smutno. Jest absurdalnie, komicznie i kompletnie niepoważnie.

Polecam, choć nie wszystkim.

sobota, 7 września 2013

"Blue Jasmine"

Wydawać by się mogło, że dominującym tematem współczesnych filmów jest konsumpcja i posiadanie dóbr. Z pewnością jest to zjawisko uzasadnione, każdy z nas chyba widział słynne klipy na Youtube z otwarcia sklepu czy wielkiej wyprzedaży. Ludzie zapominają o swojej godności czy indywidualności i włączają się w ocean bezmyślnych pożeraczy niepotrzebnych produktów. 

Woody Allen raczej stroni od tematów współczesnych. Nie próbuje tropić afer, zgłębiać tajników nastoletnich umysłów. Jego świat jest uniwersalny i bardzo neurotyczny. Konsumpcja w jego filmach jest raczej symbolem, ponadczasowym pragnieniem lepszego życia i posiadania więcej niż inni.

Choć może zdawać się to zaburzeniem struktury, należy w tym miejscu rozwiać pewien dominujący mit - filmy Woody'ego Allena NIE MUSZĄ być śmieszne. 



Jego twórczość oscyluje pomiędzy dwoma biegunami - biegunem komedii, nazwijmy ją roboczo imieniem poważanych przez reżysera Braci Marx oraz biegunem tragedii - naznaczonym osobistym piętnem Ingmara Bergmana. W filmie "Melinda & Melinda" Allen pokazał, że każda historia może być rozpatrywana jako tragedia lub komedia. To od twórcy (względnie opowiadacza, lub jak wolą filmoznawcy - wielkiego demonstratora obrazów) zależy który aspekt historii będzie w danym filmie dominował. 


"Blue Jasmine" to film smutny. Owszem, gwarantuje on okazjonalne chichoty czy drobne uśmieszki, jednakże po wyjściu z kina mamy świadomość, że widzieliśmy bardzo przygnębiającą historię. 

Bohaterką filmu jest spełniona kobieta, która odnalazła szczęście w ramionach bogatego męża. Niestety, idylla nie trwa wiecznie, ukochany okazuje się być oszustem a pieniądze stają się jedynie wspomnieniem. Jasmine musi zamieszkać u swojej siostry, co powoduje u niej poczucie klęski i paranoiczną depresję wzmacnianą niekiedy rosyjską wódką. 



Ekran w "Blue Jasmine" należy do Cate Blanchett. O ile w "Zakochanych w Rzymie" cały spektakl młodym aktorom ukradł Alec Baldwin, o tyle tym razem pojawia się i znika niemal niezauważalnie. To na Blanchett ma się skupiać nasza uwaga, to ona jest gwiazdą i to ona, za wszelką cenę, rozpaczliwie będzie próbowała ściągnąć na siebie naszą spojrzenie. Skojarzenia? Postać Jasmine porównywana jest często do Blanche DuBois ze "A Streetcar Named Desire" ("Tramwaj zwany pożądaniem"). 



Moim skromnym zdaniem "Blue Jasmine" wart jest waszej uwagi, nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami Woody'ego Allena. 

niedziela, 1 września 2013

"Elizjum" / "Elysium"

Była kolejna przerwa, ale nie będzie kolejnych przeprosin. Studenckie wakacje zmierzają ku nieuchronnemu końcowi, co oznacza rozpaczliwe próby złapania ostatnich promieni słońca i wychylenia zimnej szklanicy owocowego piwa. Dla mnie czas ten jest szansą na nadrobienie filmowych zaległości, bez konieczności przejmowania się ich naukową analizą. Przed państwem, jeden z takich filmów - "Elizjum".

Kilka lat temu, filmowy świat zadrżał w posadach, gdy na ekrany wszedł "Dystrykt 9". Stworzony przy użyciu skromnych środków finansowych, film zachwycał maestrią efektów specjalnych a także egzotyczną specyfiką mało znanego  kraju, jakim jest RPA. 

"Dystrykt 9"

W roku 2013, reżyserowi filmu (Neill Blomkamp) przy użyciu bardzo podobnych schematów, udało się osiągnąć sukces po raz drugi. Jego "Elizjum" zachwyca trafnością wizji przyszłości, jak i mnogością odczytań. Zawiera również genialną kreację aktorską Sharlto Copleya, grany przez niego najemnik wojskowy Kruger, to zdecydowanie najciekawszy filmowy psychopata, jakiego widziałam w ostatnich latach. Brawa również dla Jodie Foster, która tchnęła życie w lodowato profesjonalną postać Sekretarz do spraw bezpieczeństwa. 

Sharlto Copley jako Kruger

Zdaniem Blomkampa w przyszłości, oprócz wzrastającego zanieczyszczenia środowiska, będzie miało miejsce wiele innych istotnych przemian ekonomiczno-społecznych. Powróci okrutny kapitalizm rodem z fabrycznej Łodzi, Latynosi opanują Stany Zjednoczone, a rozwarstwienie społeczeństwa posunie się do granic możliwości. Czy to aby na pewno czysta fantazja? 


Wbrew pozorom nie jest to bezmyślna, okraszona posoką rozrywka. Zdecydowanie polecam.