Mam kilka małych filmowych marzeń, wśród których zawsze specjalne miejsce zajmowało to dotyczące zobaczenia Jurrasic Park na wielkim ekranie. Niestety - w dniu premiery pierwszej części miałam jedynie trzy lata, co nie pozwoliło mi ekcytować się przerośniętymi jaszczurkami pożerającymi ludzi w latrynach.
Choć nie jestem śmiertelnie chora, filmowy świat nie pozostał obojętny na moje marzenia. W ten piątek do kin wszedł Jurrasic World będącym niczym innym, jak tylko wierną kopią orginału.
Oczywiście jasnym jest, że kopia wypada zwykle znacznie bardziej blado niż oryginał. Tak też stało się w przypadku Jurrasic World, który rozczarowuje grą aktorską, fabularną naiwnością i dinozaurami, które wyglądały lepiej w wersji orginalnej.
Jednak równocześnie trudno nie poczuć dreszczyku emocji na dźwięk wspaniałego motywu muzycznego Johna Williamsa (w aranżacji Michaela Giaccino) czy nie zachwycić się widokiem zaklinacza dinozaurów Owena (w tej roli - ewidentnie przygotowujący się do roli Indiany Jonesa - Chris Pratt).
Mnie ucieszył również montaż, który wyjątkowo nie sprowadził filmowych ujęć do irytującej formy ćwierćsekundowych migawek rodem z serii Transformers, niemożliwych do ogarnięcia i przyprawiających o ból głowy. Jurrasic World prezentuje się widzowi w pełnej okazałości, oferując sporo spokojnych i majestatycznych, niczym przechadzający się diplodok, planów ogólnych.
Jurrasic World to film zdecydowanie dla fanów serii. Jeśli nie podobał się wam oryginał lub też nieszczególnie go pamiętacie, po wyjściu z kina wzruszycie ramionami i zapomnicie o całej sprawie. Lecz jeśli z rozżewnieniem wspominacie film Spielberga, opuścicie salę z wielkim uśmiechem i bez wahania oznaczycie film serduszkiem na Filmwebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz