środa, 1 lipca 2015
"Terminator: Genisys"
Twórcy najnowszej odsłony serii o Terminatorze najwyraźniej stwierdzili, że mają do dyspozycji świat i bohaterów, którzy wybaczą im wszystko. Mylili się, a Terminator: Genisys stał się bolesnym potwierdzeniem ich błędów oraz dowodem, że nawet najbardziej błaha historia wymaga odrobiny uczciwości.
Terminator: Genisys oprócz tytułu zdającego się być redneckim zniekształceniem, razi absurdami i rozpaczliwymi próbami wprowadzenia spójności na siłę. To przeciętna rozrywka przeplatana jest scenami pełnymi pseudoemocjonalnych tyrad, których nie ratuje nawet Matka Smoków (Emilia Clarke) w roli Sary Connor. Jedyną iskierkę nadziei roznieca czerwone oko byłego Gubernatora Kalifornii, Arnolda Schwarzeneggera, który już dawno pojął czym jest autoparodia i uczynił ją dominującym elementem swojej aktorskiej strategii.
Nie będę tracić mojego i waszego czasu na streszczanie fabuły filmu, która polega na nieustannych podróżach w czasie, tworzeniu alternatywnych rzeczywistości oraz zwulgaryzowanej formie fizyki kwantowej. Napiszę jedynie, że Terminatora: Genisys należy omijać szerokim łukiem, gdyż nie sprawdza się ani w roli parodii, ani godnej kontynuacji legendarnej serii.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz