sobota, 29 października 2011
"Dom snów"
Zgrabny. Wszystko do siebie pasuje, łącznie z Danielem Craigiem, który może grać na zmianę angielskiego dżentelmena i rosyjskiego zbira. (Prawdę mówiąc przez pierwsze pół filmu żeńska część widowni modli się by Craig cały czas chodził bez koszulki, a przez drugie pół - żeby rozpiął ten cholerny guzik w koszuli zapiętej pod samą brodę!). Każdy kolejny wątek ma być dla nas zaskoczeniem. I owszem, jest, ale na wieść o nim źrenice nie rozszerząją się, a ze skrajnie zaskoczonego widza nie wydobywa się okrzyk zdumienia. Pojawia się jedynie potakiwanie i lekko znurzone pytanie: "Co jeszcze się skomplikuje?". Trzeba podjąć grę i na prawdę myśleć, co nie każdemu widzowi odpowiada (i po filmie może generować masę irytujących pytań). Brakuje polotu, elementów chwytających za serce i "tego czegoś". Od strony technicznej noc nowego, nawet sekwencje snu-koszmaru specjalnie nie zachwycają. Na halloweenowo-weekendowe wyjście do kina jak najbardziej, ale bez większych nadziei na ekstatyczne doznania (i zachowanie w pamięci). Have fun.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz