Zgodnie z obecnymi trendami, nie mogę zapominać o przeraźliwie popularnych obecnie produkcjach telewizyjnych. Panie i panowie - oto serial HBO "Gra o tron".
Odwieczny dylemat: co zrobić najpierw? Przeczytać książkę czy zobaczyć filmową (w tym przypadku serialową) adaptację? Zaczęłam od książki George'a R. R. Martina i nie był to dobry wybór. Wielbicielom Sapkowskiego, Piekary czy Tolkiena saga Pieśni Lodu i Ognia może wydać się mało "fantastyczna". To po prostu znakomicie rozwiązana narracyjnie opowieść o dyplomatycznych przepychankach możnych rodów, w otoczeniu bardziej estetycznego średniowiecza. Pomimo skomplikowanych genealogii rodów i świata o nieznanej nam topografii, książkę czyta się świetnie - szybko i z przyjemnością. I to pomimo ogromnej ilości stron (838).
Serial HBO upraszcza fabułę, żeby biedny amerykański widz za bardzo się nie pogubił. W serialu widać wielki budżet. Kostiumy, scenografia i rekwizyty są na prawdę imponujące. Niestety trochę gorzej z aktorstwem - często jest drewniane i polega jedynie na bezbarwnym wygłaszaniu formułek. O dziwo zawodzi Sean Bean w roli Królewskiego Namiestnika - Eddarda Starka.
Ciekawostka - otoczony morzem, wyspowy kraj, oddzielony na północy murem, za którym mieszkają Dzicy i Inni. Jakieś skojarzenia? :)
Podsumowując: Odcinek 4. Nie jest źle. Oglądam dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz