To nie jest film. To jest bajka. A zarazem powrót do najlepszych lat Stevena Spielberga. W opowiadaniu o międzygatunkowych przyjaźniach (czasem to koń, a czasem kosmita) ma dużo wprawy i bardzo dobrze, że wrócił do tego tematu.
Jeżeli oczekujecie rzeczywistego obrazu I Wojny Światowej, to nie oglądajcie tego filmu. Tu krew nie leje się strumieniami, a lekarz wojskowy nie amputuje hurtowo kończyn. Tu każdy zabity otrzymuje precyzyjny strzał i pada, układając się w malowniczy sposób wśród świszczących pocisków i wybuchających ładunków. Żołnierze są młodzi, naiwni, w większości o niebieskich oczach dziecka.
A koń? Koń jaki jest, każdy widzi. Nawet on może zostać bohaterem wojennym.
Jeśli kiedyś wybuchnie wojna (tak, wiem, to będzie wojna ostateczna i nie będzie na to czasu), Anglicy spokojnie mogą pokazywać ten film swoim żołnierzom w ramach podnoszenia morale. Popatrzcie - to za tych szlachetnych ludzi walczycie! To za taką Anglię umieracie!
Tandeta tandetą, ale czasami to właśnie takich stylowych bajek nam potrzeba.
(P.S. Absolutnie zdaję sobie sprawę, że "Koń wojny" względnie "Koń wojenny" brzmi głupio. Ale tytuł "Czas wojny" nie jest rozwiązaniem tego problemu.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz