Nie dam się pokonać rzeczywistości, lenistwu i zmęczeniu! Dzisiaj dużo filmów, dlatego obiecuję, że będzie krótko i na temat!
"Eastern Boys"
Historia niezwykła, wielowątkowa i o zmiennych nastrojach. Jest denerwująco, strasznie, wzruszająco i szokująco. Można, choć to zabawa długa i miejscami frustrująca.
"Brides"
Piękny film o rodzinie, wytrwałości i emocjach osadzony w mało znanych realiach współczesnej Gruzji. Choć brzmi to trywialnie, film nie sięga po uproszczenia i kalki. Zaskakuje i wzrusza. Warto.
"Fruitvale Station"
Nie jest to kolejny film o "smutnych Murzynach", którzy skażeni piętnem niewolnictwa, nie potrafią odnaleźć się w świecie rządzonym przez białych ludzi. Tym razem mamy opowieść o tym, jak trudno jest zmienić swoje życie, jak daleko sięgają konsekwencje nawet najdrobniejszych działań oraz jak wielkie znaczenie mają w życiu szczegóły. Wbrew pozorom - warto. Łza zakręci się w oku nawet u najtwardszych.
"Ain't Them Bodies Saints"
Ładne zdjęcia i urocza Rooney Mara nie wystarczą do zrobienia dobrego filmu. Był pomysł, była ciekawa fabuła, a wyszło wydumane pseudo-slow cinema o niczym. Nuda, nuda, nuda.
"Hardkor Disko"
Podobnie jak w przypadku "Spring Breakers", tak i tu nie jestem w stanie odnaleźć pokrewieństwa dusz z przedstawicielami nowego, rzekomo, pokolenia. Film wydaje mi się jedynie atrakcyjnym wizualnie kolażem, który gubi swoje znaczenia z każdą kolejną sceną. Nie tędy droga.
"Something Must Break"
Batalia o gender trwa, tymczasem na festiwalu można zobaczyć filmy, które pokonują nawet największych liberałów (czytaj - mnie). Dużo naiwności, zagubienia i erotyki. Tylko dla bezpruderyjnych wielbicieli tematyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz