Film "Władza" (nie nie nie - nie będę narzekać na tłumaczenie tytułu!) ma wszystko, co porządne komercyjne kino mieć powinno - wielkie gwiazdy oraz aktualny (a za razem uniwersalny i internacjonalny) temat. Niestety - zamiast być solidnym kinem gatunkowym jest solidną stratą czasu. A kompozytora muzyki do tego filmu powinno się zakuć w dyby i obrzucać zgniłymi pomidorami.
Obsada dobrana jest koszmarnie - Russell Crowe przez cały film wydaje się zastanawiać co tu właściwie robi. Być może skusiło go doborowe towarzystwo Catherine Zeta-Jones? Jestem skłonna to zrozumieć, pani Douglas, choć wiele nie gra ani nie mówi, wygląda zjawiskowo.
Niestety, główną gwiazdą filmu pozostaje ex-raper Marky Mark o wiecznie zmarszczonym czole - Mark Wahlberg. Jest to jeden z tych aktorów, który przypomina mi, dlaczego wielbię kino klasyczne i gwiazdy pokroju Bogarta.
Obawiam się, że to nie aktorskie umiejętności są najsilniejszym punktem w CV Marka Wahlberga. |
Jedyną perełką (a może nawet perełeczką, nie przesadzajmy) jest rola Barry'ego Peppera - aktora o znanej twarzy, ale nieznanym nazwisku.
NIE MA PO CO.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz