"Lincoln" składa obietnicę bez pokrycia. Scena inicjalna pokazuje barbarzyńską rzeź, ciała wijące się w błocie, coś na kształt "Szeregowca Ryana" czasach wojny secesyjnej. Pozwolę sobie na delikatny spoiler i rozwieje wszelkie wątpliwości: w tym filmie nie ma więcej takich scen.
To nie jest typowy film spielbergowski (o ile mogę sobie pozwolić na stworzenie podobnego neologizmu). Nie ma zafascynowanych dzieci o błyszczących oczach, pięknych krajobrazów i wszechobecnej epickości.
Jest duszna atmosfera filmu politycznego, rozgrywającego się głównie w ciemnych zakamarkach Białego Domu, kupowanie głosów i brudne kulisy wielkiej polityki.
Dla osób posiadających podstawową wiedzę na temat historii wojny secesyjnej - film może wydać się interesujący. Podobnie dla wielbicieli dość hermetycznego (pod)gatunku jakim jest film polityczny/biograficzny.
Duży i jednoznaczny plus: Daniel Day-Lewis. Jego Lincoln jest dokładnie taki, jaki powinien być. Dziwny, ekscentryczny, intrygujący i irytujący. Z całego serca życzę zasłużonego Oscara.
Krótko mówiąc: można. Ale TYLKO dla wielbicieli gatunku.
Co tu dużo mówić... gratuluję postu.
OdpowiedzUsuń