Mieliśmy swojego człowieka w Hollywood przed Romanem
Polańskim. Nazywał się Ryszard Bolesławski i mało kto wie, że tak naprawdę był
Polakiem. Współpracownicy nazywali go „Boley” z powodu skomplikowanego
nazwiska, które na dodatek nie było prawdziwe. Ryszard przyjął je, na miejsce
swojego rodzinnego – Skrzednicki, aby upodobnić się do swojego mistrza –
Konstantego Stanisławskiego, wybitnego reformatora teatru.
Nie
chcę jednak opowiadać o fascynującym życiu Bolesławskiego. O narodzinach Dębowej Górze pod Płockiem, pracy w
MChAT-cie, współpracy ze Stanisławskim, nakręceniu filmu w Polsce („Cud nad
Wisłą” 1921) ani o założeniu American Laboratory Theatre, w którym kształcił
się na przykład Lee Strasberg. Nie chcę również rozpisywać się nad faktem, że
Bolesławski, w latach 30. należał do czołówki Hollywoodzkich reżyserów
filmowych. Chcę opowiedzieć o pewnej drobnej historii z roku 1934, która
pokazuje jak ironiczny i pechowy potrafi być los człowieka.
W
pierwszej połowie lat 30 panowała przedziwna moda, na tworzenie filmów
rozgrywających się w najróżniejszych środkach lokomocji. Po statku
(„Transatlantyk”) i lokomotywie („Union Depot”), krytycy filmowi żartowali, że
fabuły „City Hospital”, „Country Club” oraz „Airport” dojrzewają już w
wyobraźniach scenarzystów.
Modzie tej postanowił podporządkować się również
Bolesławski. Był dopiero na początku swojej filmowej kariery, jednakże już był
zauważany i znany jako obiecujący reżyser. Film nosił tytuł „Fugitive Lovers” i miał
premierę 12 stycznia 1934 roku. W głównych rolach: Marge Evans oraz Robert
Montgomery. A film opowiadał o jednym kursie transkontynentalnego autobusu (autentycznej
i nadal działającej) linii Greyhound. Brzmi znajomo?
Bolesławski, choć pracował w ramach wielkiej
wytwórni (MGM), przekonał jej władze do pewnych nowatorskich rozwiązań. Sceny
plenerowe miały być kręcone w warunkach naturalnych. Zgodzono się ostatecznie
na kalifornijską miejscowość Huntington Park, położoną o godzinę drogi od
studia. Swój filmowy autobus reżyser zapełnił galerią dziwaków – zwariowaną starszą
panią, bezrobotnym konikiem czy głuchoniemym wędrowcem, który w rzeczywistości
był kolegą Bolesławskiego z MChaTu, Akimem Tamirowem, który kompletnie nie
potrafił mówić po angielsku i dlatego został obsadzony w roli głuchoniemego.
Nie tylko zdjęcia były nowatorskie. Przyjrzyjmy się
kampanii reklamowej, która w niczym nie ustępuje kampaniom z czasów nam
współczesnych! „Daily Mirror” codziennie publikował fikcyjny list gończy za
bohaterami filmu. Natomiast po mieście (NY) podróżowało dwoje młodych aktorów,
ucharakteryzowanych na bohaterów filmu. Zadaniem detektywów-amatorów było
wyśledzenie pary i uzyskanie od nich specjalnego zaświadczenia. Każdego dnia,
pięć pierwszych osób otrzymywało nagrodę pieniężną w wysokości 20$. Dodatkowo
firma Greyhound (bezpłatnie!) udostępniła 12 autobusów, które krążyły z
reklamami filmu po mieście.
Film odniósł sukces frekwencyjny, nie zdobył jednak
żadnego Oscara. Laury Akademii w tym roku zgarnął inny film. Inny film „autobusowy” – „Ich noce” („It Happened One
Night”). Co więcej, scenariusz „Ich nocy” był własnością MGMu,
ale sprzedali go Columbii, gdyż woleli realizować „Fugitive Lovers”. MGM
wypożyczyło również Clarka Gable – nie potrzebowali go, gdyż Robert Montgomery
był wtedy bardziej sławny.
Dodatkowo, w 1934 roku zmieniły się zasady
przyznawania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. „Fugitive Lovers”
wprowadzony został na ekrany pół roku przez „Ich nocami” i był słabiej
pamiętany przez jurorów.
„Ich noce” otrzymały Oscary w pięciu najważniejszych
kategoriach:
·
Najlepszy film
·
Najlepszy reżyser (Frank Capra)
·
Najlepszy aktor (Clark Gable)
·
Najlepsza aktorka (Claudette Colbert)
·
Najlepszy scenariusz (Robert Riskin)
i stał się lekturą obowiązkową, dla wszystkich
wielbicieli amerykańskiego kina. Natomiast „Fugitive Lovers” jest filmem
zapomnianym i praktycznie niedostępnym.
Prawdziwa
ironia losu.
Jak tak mówimy o ironiach losu... Critics Choice, Złote Globy - za każdym razem najwięcej nominacji "Lincoln", a wygrywa "Operacja Argo". Myślisz, że z BAFTĄ i Oscarami będzie to samo?
OdpowiedzUsuńOscary są kompletnie nieprzewidywalne, a "Lincoln", jak słyszałam, jest okropnie nudny! Więc, wiele nie wniosę do dyskusji, ale zgodnie z prawdą stwierdzę, że pożyjemy - zobaczymy :)
OdpowiedzUsuń