Nadzieje były wielkie, gdyż poprzedni film Woody'ego Allena, Magia w blasku księżyca stanowił smaczną i słodką przekąskę mogącą stanowić zapowiedź nadchodzącej uczty. Niestety tak się nie stało. W najnowszym filmie nowojorczyka - Nieracjonalnym mężczyźnie - nieznośne jest po prostu wszystko.
Intryga przedstawia się następująco - na kampusie uniwersyteckim pojawia się nowy wykładowca filozofii, Abe (Joaquin Phoenix). Jego na poły menelski sposób bycia okazuje się afrodyzjakiem dla kobiet, z zainteresowaniem przyglądających się nowemu pracownikowi naukowemu. Mężczyzna nawiązuje znajomość z jedną ze swoich studentek, Jill (Emma Stone), jednak nawet ta relacja nie jest w stanie przywrócić mu chęci do życia i pozbawić autodestrukcyjnych ciągot. Dopiero pewne pozornie nieistotne wydarzenie nadaje Abe'owi nowy cel i motywację do działania.
Pozostawieni sami sobie aktorzy gubią się w wątłej fabule, a bohaterowie irytują swoim nadęciem i nieprzekonującymi problemami. Filmowe dialogi, zgodnie z jedną z wypowiedzi tytułowego bohatera, stają się intelektualnym onanizmem, nie prowadzącym do upragnionego klimaksu i będącym zwulgaryzowaną wersją rozważań egzystencjalistów.
Warto jednak docenić wysiłki Emmy Stone, która z wrodzoną gracją wciela się w rolę panienki z dobrego domu, obawiającej się "middle class" jak ognia. Tymczasem jej ekranowy partner, Joaquin Phoenix rozczarowuje brakiem charyzmy i wydętym brzuchem, nie będącym efektem pracy charakteryzatorów.
Jedynym plusem filmu jest jego muzyka, co przekonuje mnie, że być może reżyser powinien całkowicie poświęcił się swojemu drugiemu ulubionemu zajęciu - grze na klarnecie.
Czas kończyć, panie Allen.
Już od pewnego czasu mam wrażenie, że Allen zjada własny ogon. Dzięki za wpis, film sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńI melduję się, jako nowa czytelniczka bloga:).
Przyjmuję meldunek i witam! :)
OdpowiedzUsuń