niedziela, 2 sierpnia 2015

"Idol" / "Danny Collins"

Szukając wyciszenia po dwóch tygodniach spędzonych w lesie na obozie harcerskim trafiłam na przedpołudniowy seans do Kina pod Baranami. Będąc jedynym (!) widzem w sali, mogłam spokojnie rozłożyć się na dowolnej ilości foteli, zajadać ciasteczka muesli by Piekarnia Buczek i bezkarnie upajać się docierającym do mnie ciągiem obrazów.


Wybrałam film Idol przede wszystkim ze względu na odtwórcę głównej roli - sędziwego Ala Pacino, który mimo swojego wieku ani na chwilę nie zwalnia i kontynuuje swoją karierę grając w kilku filmach rocznie. W Idolu przechodzi samego siebie, stając się własną karykaturą, co jednak najdziwniejsze, jest to karykatura absolutnie strawialna (tysiąc razy bardziej niż podobna rola Michaela Douglasa w okropnym Wielkim Liberace, którego pomimo wielkich wysiłków nie jestem w stanie wyrzucić z pomięci).


Danny Collins (Al Pacino) jest sławnym piosenkarzem, który od wielu lat odcina kupony od swojej dawnej twórczości wydając kolejne składanki "The Best of..." i śpiewając na koncertach te same trywialne piosenki bez treści. Wszystko zmienia się, gdy artysta otrzymuje w prezencie urodzinowym od swojego agenta i przyjaciela, Franka Grubmana (Christopher Plummer) list, który przed laty napisał do niego sam John Lennon. Danny obiecuje skończyć z dotychczasowym hedonistycznym stylem życia i postanawia odnaleźć jedynego syna, z którym nigdy nie utrzymywał kontaktu.


Idol pomimo miejscami nieznośnego melodramatyzmu zachwyca rolą Pacino i sympatyczną kreacją Annette Bening, zaskakuje niekonwencjonalnymi zwrotami akcji i okazuje się być pogodną rozrywką, idealną dla rozleniwionych letnim słońcem umysłów. Wielki plus za wyjątkowo zgrabne zakończenie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz