Zaskakujące będzie dla wielu pewnie to, co napisze.
Bo nie mam zamiaru doszczętnie zniszczyć najnowszej części "Zmierzchu".
Oczywiście napiszę, że efekty specjalne wołają o pomstę do nieba. Że koniecznie należało znaleźć innych grafików, gdyż komputerowe dziecko wygląda najwyżej jak postacie z gry "The Sims". Choć należy docenić obycie w temacie, jakim wykazano się podczas sceny aktu seksualnego. Fajerwerki i złote rozbłyski w momencie orgazmu? Cóż za inwencja.
Napiszę też, że reżyser powinien zmienić nazwisko, bo trudno się nie śmiać, kiedy w czołówce, napisane dumnymi, krwawymi zgłoskami widzimy: Bill Condon.
Nie należy również zapominać, że film ten jest wręcz kopalnią niezapomnianych cytatów:
- Powąchaj mnie.
- Rzeczywiście strasznie śmierdzisz.
Ale "Zmierzch" ma swoje dobre strony. Fankom (bo chyba głównie są to fanki, o ile mnie intuicja nie myli) gwarantuje historię miłosną rodem z najklasyczniejszych melodramatów. Wzruszenia i nadzieję, że nawet ja, brzydka, niezdarna i zakompleksiona, mam szansę znaleźć swojego Edwarda i być szczęśliwa na wieki wieków amen.
Natomiast antyfanom "Zmierzch" oferuje wspaniałą zabawę, salwy śmiechu i kompletne niedowierzanie - Jakim cudem, do jasnej cholery, to się tak dobrze sprzedaje?
Nie zachęcam, nie zniechęcam. Przecież i tak zrobicie, co będziecie chcieli.
Od siebie dodam: spontaniczne oklaski w głębi sali, dekoracje na miarę Meliesa, "przecież wampiry nie śpią...?" i naprawdę dobra zabawa ;D Fajnie jest mieć czasem znowu 13 lat ;)
OdpowiedzUsuń