Onieśmielający rozmach produkcji, najwyższych lotów (niekiedy
dosłownie) sceny akcji, najbardziej intensywna sekwencja otwarcia, zdrady,
wybuchy, orgia zniszczenia i inne fajerwerki i atrakcje.
Nowy Batman posiada również napisany z zegarmistrzowską
precyzją scenariusz, który domyka wszystkie wątki poruszone w poprzednich
filmach, równocześnie snując nową, imponującą intrygę. Zdania krytyków –
podzielone, jak to zwykle bywa przy natrętnie promowanych produkcjach. Ja opowiadam
się po stronie Christophera Nolana i ze wszystkich sił bronić będę nowej
jakości kina rozrywkowego, której kodyfikatorem jest kolejny „film o Batmanie”.
Świetnie kreowana postać Bane’a (spróbujcie GRAĆ kiedy ¾ twarzy
zasłania wam steam-punkowa maska). Anne Hathaway wreszcie w roli która wzbudza
szczerą sympatię (I to nie tylko u panów z powodu niezwykle obcisłego trykotu).
A w roli policjanta o złotym sercu: Joseph Gordon-Levitt, cieszący się dużą
popularnością wśród przedstawicielek płci pięknej.
A w ramach filmoznawczej nadinterpretacji, potraktuje ten
film jako ostrzegawcze przesłanie establishmentu do buntujących się mas
współczesnego społeczeństwa. Nie ważne kto was będzie prowadził ani jakie
komunistyczno-anarchistyczne idee będziecie próbowali przeforsować. W końcu i
tak wszystko wróci do normy, bogaci będą się bogacić, a biedni będą tracić.
Tak, jest to kolejny
film obejrzany przeze mnie w kinie w USA w stanie Maine, poprzedzony
hamburgerową orgią. Amerykanie są jak Włosi. Kochają jeść. W przemielonym
mięsie ukrytym w bułce zawierają wszystkie frustracje i niepowodzenia, a
pochłaniając je, symbolicznie pozbywają się problemów, zyskując kolejne centymetry
w pasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz