sobota, 7 lipca 2012

"Prometeusz"

Prawdziwie amerykańskie doświadczenie 
czyli 
wyprawa Kai do kina w Stanach Zjednoczonych

Po pierwsze - podróż ciężarówką (pick-upem) do kina "right in the middle of nowhere".
Po drugie - film od lat 18, bez pokazania ID - nie wejdziesz. Cała obsługa kina przyszła podziwiać mój polski dowód osobisty.
Po trzecie - amerykańskie fotele kinowe są dwa razy szerze od polskich.
Po czwarte - wszystkie zwiastuny przed filmem dotyczyły horrorów. Jak poinformowali mnie moi towarzysze, to obecnie najpopularniejszy gatunek w USA. Lepiej bać się żydowskich demonów niż niespłaconej hipoteki.
Po piąte - "Prometeusz" nie był złym filmem. 


"Prometeusz" = "Obcy" (wszystkie części, wszakże ma to być prequel serii) + "Blade Runner" + "Moon" (Sam Rockwell - kto nie widział nich szybko to nadrobi, bo to na prawdę dobry film science-fiction) + duża dawka uproszczonego feminizmu. 


Nie trzeba być Slavoyem Zizkiem aby dopatrzyć się podobieństw pomiędzy filmowymi monstrami a żeńskimi narządami płciowymi. Filmoznawców zapewniam o obecności ulubionego motywu "vaginy dentaty". 


Plus - pierwsza scena aborcji w kosmosie, zakończona zaszywaniem rany zszywkami. Naomi Rapace okazała się być godną następczynią Sigourney Weaver. 


Solidne kino gatunkowe.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz