niedziela, 3 maja 2020

„Tyler Rake: Ocalenie” / "Extraction" - recenzja filmu


Extraction (znane także jako Tyler Rake: Ocalenie) to imponujące od strony technicznej przedsięwzięcie z pretekstową fabułą. Szeroko dyskutowana sekwencja ekstrakcji, zrealizowana w formie jednego, kilkunastominutowego ujęcia ze sprytnie ukrytymi cięciami, stanowi centralną atrakcję filmu, który niestety w całości nie dorasta jej do pięt. Twórcy niechętnie biorą na siebie funkcję „opowiadaczy” historii – znacznie swobodniej czują się orkiestrując kolejne sceny pojedynków, pościgów i strzelanin, które wypadają w Tyler Rake: Ocalenie zaiste zacnie. Nic w tym dziwnego – reżyserem filmu jest wszak Sam Hargrave, czynny kaskader, pracujący m.in. przy produkcjach Marvela, którzy kroczy śladami innego kolegi po fachu, Davida Leitcha (John Wick, Atomic Blonde). Paradoksalnie im dalej od samego seansu i im więcej dowiaduję się o stronie technicznej całego przedsięwzięcia, tym wyższa moja ocena. Zainteresowanym polecam półgodzinny klip, w którym reżyser opowiada m.in. jak przypięty pasami do maski samochodu własnoręcznie kręcił najbardziej złożone sekwencje. 


Tyler Rake (Chris Hemsworth), najemnik po przejściach, którego psychologia została zredukowana do jednego traumatycznego wydarzenia z przeszłości, to oschły profesjonalista niemający nic do stracenia. Uciekając od dręczących go demonów, podejmuje się kolejnego, pozornie rutynowego zadania, polegającego na odbiciu porwanego nastolatka z rąk banglijskich handlarzy narkotyków. Niestety na swoje nieszczęście zbytnio angażuje się w zlecenie i za wszelką cenę stara się uratować czternastoletniego Oviego od niechybnej śmierci.


Niedostatki fabularne filmu doskonale unaocznia postać grana przez Davida Harboura, która pojawia się na ekranie dosłownie przez kilka minut i nie wnosi absolutnie nic do całej historii. Ponadto film całkowicie ignoruje komediowy potencjał Chrisa Hemswortha, skrupulatnie wydobywany na przestrzeni ostatnich lat przez MCU oraz szereg innych blockbusterów (np. Men in Black: International, Ghostbusters. Pogromcy duchów). To wielka szkoda, bo klasyka gatunku dobitnie udowadniała, że kino akcji na poczuciu humoru może tylko zyskać, a Arnold czy Sly zawsze mieli w zanadrzu kilka dowcipów i one-linerów. Mimo tych braków, dwugodzinne potyczki tytułowego bohatera z licznymi przeciwnikami zlatują zaskakująco szybko i stanowią miłe urozmaicenie epidemicznego czasu, pozbawionego klasycznych kinowych premier. Jak to mówią: na bezrybiu i rak ryba.

5,5/10

1 komentarz: