niedziela, 13 maja 2018

"Avengers: Wojna bez granic" / "Avengers: Infinity War"


Widziałam nowych Avengersów chyba jako ostatnia osoba we wszechświecie. Prawdziwym wyzwaniem było jednak nie czekanie na możliwość dotarcia wreszcie do kina, ale lawirowanie w gąszczu spoilerów pojawiających się w rozmowach znajomych, ukochanych stronach ze śmiesznymi obrazkami i facebookowych postach. Muszę powiedzieć, że odniosłam niemal całkowite zwycięstwo. Uchroniłam się przed wszystkimi, z wyjątkiem ucznia podstawówki, który podczas jednej z prowadzonych przede mnie akademii filmowych postanowił podzielić się pewnym istotnym fabularnym twistem. No, ale niech mu już będzie, rozumiem potrzebę dzielenia się i opowiadania, więc wybaczam. Aha, i ostrzegam, choć to już chyba niepotrzebne: u mnie też będą spoilery.


Zawsze traktowałam superbohaterskie uniwersa jako źródło czystej rozrywki i przez lata obecności na ekranie kolejnych herosów zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Skoro są maszynką do robienia pieniędzy, w najbliższej przyszłości nie znikną z ekranu – myślałam. Jednak w najnowszych Avengersach superbohaterskie szeregi zostają znacząco przetrzebione, a z wieloma postaciami możemy się już w przyszłości nie spotkać. To zdecydowane zaskoczenie: po finale filmu spodziewałam się raczej patosu i wzruszeń, a nie smutku i pustki.  Avengers: Wojna bez granic będzie miała swoją kontynuację (wstępna data premiery to maj 2019) i w tym kontekście rzeczywiście nasuwają się skojarzenia z niedawnym serialem Pozostawieni (2014-17). Jak poradzą sobie osieroceni bohaterzy, pozbawieni wsparcia wiernych druhów?


Niepokojący nastrój filmu wzmaga sprawca całego zamieszania – Thanos. Chyba po raz pierwszy w całym MCU mamy do czynienia z tak ludzkim i wielowymiarowym złoczyńcą, którego bestialstwo kryje w sobie ziarnko racjonalizmu. Tym bardziej przerażające, że momentami prześladowało mnie przeczucie, że w przemowach tego planującego wymordować połowę wszechświata potwora jest sporo sensu.


Psychologiczną wiarygodność Thanos zawdzięcza scenariuszowi, który pozwala mu pojawiać się nie tylko na zasadzie błyskawicznego kontrapunktu, lecz w statusie pełnowymiarowego bohatera, którego zrozumienie i poznanie jest kluczowe dla całej historii. Ogromną zaletą jest też (z roku na rok coraz lepsza) cyfrowa charakteryzacja, która nadała aktorowi Joshowi Brolinowi wygląd największego zbrodniarza galaktyki. Avengers: Wojna bez granic, mówiąc nieco enigmatycznie, to zamknięcie, ale też nowe otwarcie. Niebanalne zwieńczenie budowanej od dekady filmowej serii, w którym niczego nie można być pewnym i należy przygotować się na niespodziewane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz