Jak większość kinowych widzów, czuje się obecnie świetnie obeznana z Universum Marvela, choć tak na prawdę nie wiem o nim kompletnie niczego. Z filmów i seriali znam jedynie jego małą część, sprawnie uproszczoną i zmodyfinowaną przez twórców tak, aby odpowiadała poziomowi poinformowania przeciętnego laika.
Najnowsze filmowe dziecko wytwórni Marvel opowiada przede wszystkim o stworzonym przez Tony'ego Starka (Robert Downey jr.) Ultronie - programie obdarzonym pełną sztuczną inteligencją, który szczególnie upodobał sobie formę humanoidalnego robota. Ultron (głosu użyczył mu James Spader), choć został stworzony dla ochrony ludzkości przed najeźdźcami z kosmosu, w głębi mechanicznego serca marzy o zagładzie i zniszczeniu dzielnych superbohaterów wraz z całą ludzkością.
Nad Avengers: Czas Ultrona unosi się duch Jossa Whedona, wyraźnie wyczuwalny w niektórych ze scen. Jednak mimo to, film miejscami zawodzi, wykopując na światło dzienne poważne kryzysy egzystancjalne i problemy bohaterów, tym samym pozbawiając go lekkości i zawadiackiego uroku. Na szczęście wady odchodzą szybko w niepamięć, gdy oglądamy jedną z kończowych sekwencji filmu, wyróżniającą się prawdziwie komiksowym stylem i niezwykłym sposobem realizacji. Z pewnością zorientujecie się o którą chodzi.
Joss Whedon na planie filmu. |
Avengers: Czas Ultrona mnie nie zachwycił, co nie oznacza, że zrezygnuje z mojej fascynacji światem Marvela. Na Ant-Mana oczywiście pójdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz