Niewykluczone, że należę do grupy najlepszych odbiorców
filmów grozy, bowiem boję się na wszystkich i na dodatek wszystkiego. Nawet
lata filmoznawczej praktyki nie uodporniły mnie na jumpscary oraz czające się w
mroku (i rażące sztucznością) potwory. Dlatego nieszczególnie chętnie sięgam po
horrory, choć powoli zmieniam zdanie za sprawą ewidentnej rewolucji, jaka w tym
gatunku ma obecnie miejsce. Uciekaj!, Coś za mną chodzi, To przychodzi po
zmroku czy Ciche miejsce to filmy oryginalne, zaskakujące, przetwarzające
utarte motywy i fabularne schematy. Nie przedłużając: Dziedzictwo. Hereditary
jest kolejnym dowodem na odrodzenie amerykańskiego horroru.
Zaczyna się klasycznie: amerykańska rodzina mieszkająca w
malowniczym domu na odludziu musi poradzić sobie ze śmiercią babci. Nestorka
rodu nie była jednak typową, przekarmiającą dzieci staruszką, lecz skrytą i
chłodną osobą, ukrywającą niejedną tajemnice. Kluczem do ich rozwiązania są
pozostawione przez nią rzeczy (między innymi spora ilość książek o opętaniach i
okultyzmie), a także osobliwe uczucie, jakim darzyła swoją wnuczkę.
Twórca filmu, Ari Aster, zdecydował się na nadanie Dziedzictwu
wyjątkowego wizualnego charakteru. Rozgrywające się w domu sceny rażą
teatralnością. Pokoje są wyraźnie zbyt duże, za mało zagracone, a kamera
obserwuje je przede wszystkim z punktu widzenia widza. Ten niezwykły zabieg
wizualny, w prosty, lecz efektowny sposób sugeruje, że obserwowany przez nas
świat nie jest autonomiczny i ktoś wyraźnie nim steruje. Ponadto, jest także
pomysłowym nawiązaniem do pracy głównej bohaterki (z pewnością zorientujecie
się o co chodzi). Jednak Dziedzictwo swój sukces zawdzięcza nie tylko
wyszukanej perspektywie czy zaskakującym zwrotom akcji, lecz aktorkom, które
nadają mu kolejno: charakteru ciężkiego dramatu rodzinnego oraz niepokojącej
opowieści o niezwykłym dziecku.
Wcielająca się w postać Annie Toni Collette, prezentuje cały
wachlarz aktorskich umiejętności, nie rezygnując równocześnie ze swojego emploi
typowej amerykańskiej matki. Jej relacje ze zmarłą rodzicielką są niezwykle
złożone i emanują na życie całej rodziny. Annie kondensuje swoje traumy,
sprowadza je do malowanych w skupieniu miniatur, które zamiast leczyć, wpędzają
ją jeszcze głębiej w poczucie winy. Na osobny akapit zasługuje także wcielająca
się w rolę nastoletniej Charlie debiutantka Milly Shapiro. Obdarzona niezwykłą urodą
(moja babcia nazwałaby ją eufemistycznie „oryginalną”) hipnotyzuje i jest źródłem
prawdziwej grozy.
Właściwie jedynym rozczarowaniem w Dziedzictwie był dla mnie
finał filmu – zbyt typowy i odrobinę zbyt hochsztaplerski. Jednak muszę
przyznać, że pod względem kreowania atmosfery film Astera zasługuje na
najwyższe laury. Napięcie towarzyszące zwłaszcza ostatnim sekwencjom jest
gigantyczne, a uaktywnienie drugiego planu spowodowało, że zwinęłam się w
kłębek w sali niebieskiej Kina Pod Baranami i miałam poważne wątpliwości czy
uda mi się wyplątać z tej pozycji. Nie umiem w horrory, ale jeśli mają wyglądać
tak, jak Dziedzictwo, poświęcę się
dla nich jeszcze niejeden raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz