Tytułowy bohater animacji Lego Batman jest egoistycznym, pewnym siebie, introwertycznym bubkiem, a ponadto mówi dziwnym niskim głosem (niemal jak ja po dwóch turnusach obozu narciarskiego). Krótko mówiąc jest niemal dokładnie taki, jak mroczny protagonista z filmów Christophera Nolana z tą różnicą, że twórcy Lego Batmana są w pełni świadomi jego komicznego potencjału. Wykorzystują go nad wyraz chętnie, a ironiczny komentarz towarzyszy nam już od samego początku (dokładnie od chwili pojawienia się na ekranie plansz wytwórni i producentów).
Lego Batman to jednak nie tylko humor i autentycznie śmieszne (choć nieco suchawe) żarty - to również sprawne nawiązania do komiksowego uniwersum oraz powstałych na przestrzeni lat filmów o Człowieku-Nietoperzu. Nie zapomina się nawet o kuriozalnym serialu Adama Westa, choć na pierwszy ogień idą przede wszystkim produkcje z ostatnich lat. Lego Batman to także udana satyra na pełen podziałów świat superbohaterów, w którym nienawiść może okazać się trwalsza niż miłość. Trzeba przyznać, że twórcy filmu (m.in. reżyser Chris McKay odpowiedzialny za sukces Robot Chickena) zdecydowanie odrobili popkulturową lekcję i z finezją żonglują wątkami oraz postaciami znanymi z komiksów, literatury czy kinematografii.
Po zachwytach przychodzi jednak czas na zastrzeżenie. Lego Batman pod wieloma względami różni się od lekkiej i świeżej Lego Przygody. Brak w nim równie chwytliwej piosenki ("Everything Is Awesome" rządzi!), a całość zdecydowanie mniej nadaje się dla młodych widzów. Nie jest to więc film dla dzieci - a przynajmniej nie jest nim wersja anglojęzyczna z napisami, którą udało mi się zobaczyć. Być może wersja z dubbingiem jest bardziej dostosowana do potrzeb młodszej widowni, ale nie mam co do tego pewności. Lepiej oglądnijcie raz jeszcze Lego: Przygodę.
A wszystkich dorosłych rozmiłowanych w superbohaterskich przygodach i duńskich klockach wysyłam pilnie do kina! Będziecie się bawić jak dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz