Mimo przedwczesnego powrotu i niemożności uczestnictwa w ostatnich dwóch dniach festiwalu, Camerimage znów pozwoliło mi podejrzeć co dzieje się po drugiej stronie kamery. Z rosnącym zdumieniem przyglądałam się profesjonalnym obiektywom, soczewkom, wózkom, sprzętowi oświetleniowemu i jak zwykle utwierdzałam w przekonaniu - robienie filmów wcale nie jest proste. Jako filmoznawcy czy krytycy filmowi lubimy rozumieć kino jako dzieło sztuki, wypowiedź twórczą, którą można poddać analizie i interpretacji. Niestety często zapominamy, że jest ono w rzeczywistości wynikiem kolektywnej działalności ludzi o ogromnej wiedzy i niezwykłych umiejętnościach. Camerimage skupia się właśnie na części tych sprawnych rzemieślników, obdarzonych nierzadko artystycznym wyczuciem na poziomie mistrzów malarstwa, czyli operatorach.
W programie festiwalu znaleźć można znaleźć ceremonie wręczenia nagród (w tym roku wyróżnieni zostali między innymi aktorka Jessica Lange, producent Robert Lantos i duet operator-reżyser: Paul Sarossy i Atom Egoyan), wystawy (David Cronenberg: Evolution i Jessica Lange: Unseen), warsztaty oraz, co najważniejsze, projekcje filmów. Wrażeniami z niektórych dzielę się poniżej.
"Powidoki", reż. Andrzej Wajda
To rzeczywiście jedynie cień tego, co Wajda w przeszłości pokazywał w kinie. Zadziwiająca aktualność tematu, bezkompromisowość i niezła rola Bogusława Lindy niestety nie są w stanie przyćmić licznych braków i naiwności filmu (okropna Bronisława Zamachowska). Pozostaje jedynie pokiwać z zadumą głową, westchnąć nad śmiercią reżysera i włączyć któreś z jego dawnych, wielkich dzieł.
💗"La La Land", reż. Damien Chazell
Ten film to najlepsze co spotkało mnie nie tylko na festiwalu, ale też ostatnimi czasy w kinie. Z pewnością zasługuje na osobną, dużą recenzję, ale już teraz mogę was uspokoić. La La Land Damiena Chazella, reżysera przebojowego Whiplasha (2014) to musical doskonale łączący w sobie lekkość oraz gorzką prawdę o codzienności. Wcielający się w główne role Ryan Gosling i Emma Stone bez problemu odnajdują się w kiczowatych ramach konwencji i przerabiają ją na własną, niepowtarzalną modłę. Śmierć musicalu wieszczono już wiele razy, jednak La La Land pokazuje, że przy odrobinie świadomości, nostalgii i dobrej woli, da się jeszcze wiele wykrzesać z tego oderwanego od rzeczywistości gatunku.
"Lion", reż. Garth Davis
Lion to oparty na prawdziwej historii wyciskacz łez o wyjątkowo absurdalnej fabule: kilkuletni Saroo na skutek serii niefortunnych zdarzeń oddziela się od rodziny i trafia do domu dziecka w odległej o tysiące kilometrów gargantuicznej Kalkucie. Mimo poszukiwań nie udaje się odnaleźć rodziny chłopca, zostaje on więc adoptowany przez australijskie małżeństwo i zabrany do Tasmanii. Mimo dostatku i miłości jaką otaczają go przybrani rodzice, Saroo (Dev Patel) marzy o odnalezieniu swojej prawdziwej rodziny. Wzruszenia oraz łzy gwarantowane.
"Siedem minut po północy" / "A Monster Calls", reż. J.A. Bayona
Mądra, choć niełatwa opowieść o radzeniu sobie z ciężką chorobą najbliższych. Momentami gubiłam się w historiach opowiadanych przez tytułowego potwora (o głosie Liama Neesona), jednak mam wrażenie, że Siedem minut po północy może pomóc w tego rodzaju sytuacji kryzysowej. Jest to jednak film dla większych dzieci, bo te mniejsze mogą zbytnio wziąć sobie do serca płonące oczy oraz drewniane szpony monstrualnej kreatury.
"Tanna", reż. Martin Butler, Bentley Dean
Nieważne czy mieszkamy w nowohuckich blokowiskach, podwarszawskich willach, nowojorskich wieżowcach czy chatach ukrytych w buszu. Wszyscy mamy te same problemy. Tanna opowiada o miłości dwojga młodych ludzi z tego samego plemienia pragnących być razem wbrew przyjętym obyczajom. Choć rozgrywa się na australijskiej wyspie na Pacyfiku, z łatwością utożsamiamy się z jej bohaterami i wspólnie zachwycamy się pięknem władającej tam natury. Dzielimy również poczucie, ze świat który obserwujemy w każdej chwili może bezpowrotnie zniknąć.
"Past Life", reż. Avi Nesher
Tym razem zamiast rekomendacji - ostrzeżenie. Ta izraelsko-polska koprodukcja o dwóch Żydówkach szukających prawdy o swoim ojca jest flagowym przykładem tego, jak filmów robić się NIE powinno. Trudne wojenne tematy są potraktowane tu z powierzchownym szacunkiem i powagą, a niezliczone wątki czy zwroty akcji powodują, że trudno odnaleźć się w fabularnym bałaganie. Podczas pokazu, widzowie nieustannie wybuchali histerycznym śmiechem i nie można ich za to winić. Past Life to źle zrealizowana bzdura, niszcząca dorobek dotychczasowych filmów o narodzie żydowskim, II wojnie światowej i postpamięci. Omijać szerokim łukiem!
"Ederly", reż. Piotr Dumała
Piotr Dumała, znany z realizacji wyjątkowych filmów animowanych (np. Zbrodnia i kara, Łagodna, Hipopotamy) swoją pierwszą fabułę (Las) wyreżyserował w 2009 roku. "Ederly" to powrót do tej formy twórczości i trzeba od razu zaznaczyć, że jest to powrót bardzo udany. Głównym bohaterem filmu jest konserwator dzieł sztuki, który przyjeżdża do małego miasteczka, jednak zamiast zająć się zleconymi pracami, zostaje zakwaterowany w podniszczonym dworku, którego właścicielowie rozpoznają w nim zaginionego przed laty syna. Ederly przesycone jest oniryzmem, kafkowskim zagubieniem i poczuciem absurdu, nie brak mu jednak również humoru oraz trafnych obserwacji otaczającej nas rzeczywistości.
Pełna lista nagrodzonych (wśród których znalazł się Lion):
www.camerimage.pl/pl/Laureaci-Camerimage-2016.html
www.camerimage.pl/pl/Laureaci-Camerimage-2016.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz