"Śmietanka towarzyska" / "Cafe Society"
Zapowiedź najnowszego filmu Woody'ego Allena, pewnie niejeden skwitował wzruszeniem ramion i głośnym westchnięciem. Nie ma się co dziwić - ostatnie produkcje Nowojorczyka były ogromnym rozczarowaniem, a Nieracjonalnego mężczyznę (2015) właściwie nie dało się oglądać. Dlatego też Śmietanka towarzyska jest miłym zaskoczeniem, potwierdzającym, że Allen mimo 80 lat na karku nadal kocha filmy i chce je kręcić. Jego miłość do kina jest tu manifestowana podwójnie, również poprzez osadzenie akcji filmu w klasycznym Hollywood lat 30.
Młody Bobby (neurotyczny jak zawsze Jesse Eisenberg) wyjeżdża z rodzinnego Nowego Jorku, gdzie jedyną drogą życiową jest dla niego pomaganie ojcu, zgryźliwemu złotnikowi lub praca z bratem gangsterem. Przyjeżdża więc do słonecznej Kalifornii, by tam zatrudnić się firmie wuja (Steve Carell), agenta najsłynniejszych gwiazd Hollywood. Zagubiony w Fabryce Snów zyskuje ujmującego przewodnika w osobie sekretarki Vonnie (zaskakująco dobra Kristen Stewart), która odkrywa przed chłopakiem niejedną tajemnicę skąpanego w słońcu Miasta Aniołów.
Można się zżymać, że Śmietanka towarzyska jest cukierkowym wyrazem tęsknoty za klasycznym Hollywood, co podkreślają miękkie jak puchowa poduszka zdjęcia Vittorio Storaro. Jednak nawet jeśli to prawda, to najnowsza produkcja Allena, zbudowana jak Bóg przykazał, wciąga nas do reszty w świat blichtru i wdzięku oraz skutecznie oczarowuje na 96 minut projekcji.
"Sausage Party"
Tłumacząc fabułę filmu kilku zainteresowanym, sięgałam najczęściej do następującej analogii:"to takie Toy Story dla dorosłych, tylko, że o jedzeniu". Koncept Sausage Party rzeczywiście jest intrygujący, choć brzmi nieco jak narkotyczna wizja bandy spalonych nastolatków: a co jeśli jedzenie czuje (a kamienie są tak na prawdę miękkie, tylko się stresują i twardnieją jak je dotykamy)?
Akcja Sausage Party rozgrywa się w supermarkecie, zamieszkiwanym przez szczęśliwe produkty (nie tylko spożywcze - wśród bohaterów znajdują się również papier toaletowy i żel intymny), które marzą o byciu zakupionym i przejściu do innego, lepszego świata. Nie spodziewają się, że zamiast krainy wiecznej szczęśliwości czeka na nie jedynie bezwzględny konsumpcjonizm, który wyciśnie z ich opakowań/tubek/paczek ostatnie soki, a następnie wyśle na cmentarne wysypisko. Niekoherentność światopoglądu hurraoptymistycznego asortymentu sklepowego
odczuwa wyraźnie parówka Frank i postanawia za wszelką cenę poznać straszną prawdę.
Sausage Party pewnie dałoby się traktować jako przypowieść o naszej bezmyślnej i nieograniczonej konsumpcji lub nawet metaforę zwodzących naiwnych wiernych wielkich systemów religijnych. Tego rodzaju potencjał jednak gubi się w gąszczu międzyproduktowych orgii, przekleństw chętnie wypowiadanych przez Franka i jego kompanów oraz seksualno-fizjologicznych żartów, które (jak stwierdziłam ku własnemu zaskoczeniu) są w większości dość udane.
Dlatego choć trudno uznać Sausage Party za komedię dla całej rodziny lub wyrafinowaną rozrywkę dla wymagających, przy sporej dozie dystansu i tolerancji można się na tym seansie całkiem nieźle bawić. Choć awersja do parówek gwarantowana!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz