W życiu najbardziej niesamowite są zbiegi okoliczności. Wybrałam się, rzutem na taśmę, na nowy film Polańskiego "Wenus w futrze". Zaraz potem, w celach turystycznych, wybrałam się do zimowego Lwowa, gdzie przechadzając się po jednej z uliczek natknęłam się na pewien nietypowy pomnik.
Postacią przedstawioną na posągu jest pisarz, Leopold von Sacher-Masoch, znany przede wszystkim z pochodzącego od jego nazwiska zaburzenia seksualnego - masochizmu. Jednakże, w najnowszym filmie autora "Pianisty", postawą dla rozwoju akcji staje się książka tego autora, tytułowa "Wenus w futrze".
Początek filmu jest jasny i nieskomplikowany - debiutujący reżyser Thomas (w tej roli Mathieu Amalric) przeprowadza casting do głównej roli w przedstawieniu "Wenus w futrze". Teatr chyli się ku upadkowi, musicalowa wersja "Dyliżansu" realizowana przez Belgów jest wielką klapą. Jedyną szansą na odbicie się od dna jest stworzenie hitu, a tym samym znalezienie idealnej odtwórczyni roli kobiecej. Cóż jednak robić kiedy sam reżyser nie ma konkretnej wizji swojej bohaterki, a wszystkie kandydatki okazują się być albo półidiotkami albo wyzwolonymi aseksualnymi lesbijkami?
Sytuację ratuje Wanda (Emmanuel Seigner), która w ostatniej chwili wbiega do teatru, z rozmazanym makijażem, w tandetnych wyzywających ubraniach, objuczona torbami i, jak zdaje się nam na początku, ciężarem własnej głupoty. Choć demonstruje swoją ignorancję i kompletny brak obycia intertekstualnego, skutecznie zmanipulowany Thomas wpuszcza Wandę na scenę.
On i widz jest oczarowany. Wanda w mgnieniu oka zamienia się w wytrawną artystę, perfekcyjnie interpretującą i znającą tekst, której nieobce są również techniczne tajemnice sceny.
Od tego momentu film komplikuje się oraz, co najważniejsze, rozwarstwia na kilka możliwych ścieżek interpretacyjnych. Możemy czytać go jako typową opowieść o powstawaniu spektaklu. Możemy też, sprowokowani podobieństwem Amalrica do młodego Polańskiego oraz faktem, że Emmanuel Seigner prywatnie jest żoną reżysera, czytać film w kluczu autobiograficznym.
Możemy też wznieść się na wyżyny i nadać filmowi uniwersalny charakter, traktując go jako opowieść o popędach i pojedynku płci.
Mojej osobistej interpretacji wam jednak nie zdradzę, gdyż uważam że zobaczenie "Wenus w futrze" dostarczy wielu widzom ogromnej przyjemności, połączonej z rozrywką, dreszczykiem podniecenia i przyjemnością z rozszyfrowywania kolejnych poziomów sensu. Mogę jedynie zdradzić, że w moim czytaniu filmu wiele jest mitologii oraz boskiej ingerencji :)
Polański pomimo zawirowań losu i trudności w życiu prywatnym, w sferze artystycznej pnie się do góry i zaskakuje. "Toż to przecież prawie Pasolini!" - aż wykrzyknęłam podczas seansu.
"Wenus w futrze" szczerze polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz