Kolejna wizyta w amerykańskim i kolejna wielka przygoda. Otóż.
Pan w kasie sprzedał mi bilet na najnowszego Batmana. Pamiętając o poprawności politycznej nie będę obwiniać za to jego sięgającej ponad normę wagi, ani nieco ciemniejszej skóry. Jednakże posiadania złego biletu, zostałam wpuszczona do kina i na salę, aby zobaczyć wiekopomne dzieło: "Niezniszczalni 2".
Po zakończonym filmie, wyszłam dokładnie tą samą drogą którą weszłam, podobnie jak większość widowni. I rozeszliśmy się na kolejny film! I na kolejny! I na kolejny! Zero kontroli! Raz wejdziesz, możesz siedzieć do wieczora. Charlie i fabryka czekolady, Kaja i amerykańskie kino. Niesamowite. Następnym razem wezmę więcej jedzenia.
Jedynymi osobami, którym ten film sprawił przyjemność, byli aktorzy, którzy mogli przypomnieć sobie swoje najlepsze lata i najlepsze filmy i znowu niszczyć wroga trzymanymi w jednej ręce karabinami maszynowymi.
"Rest in pieces"
Odrobina humoru, która bardzo rzadko śmieszyła oraz intertekstualne żarty, których rozpoznanie nie sprawia żadnej przyjemności.
Chuck Norris jako samotny wojownik o niesamowitych umiejętnościach, Jean Claude Van Damme w ciemnych okularach (lepiej gdyby ich w ogóle nie zdejmował...), podstarzały i sflaczały Sylvester Stallone, przerażający Dolph Lundgren (mierzący 195cm wzrostu inżynier chemii) oraz jedyny starzejący się z godnością Bruce Willis. I Jason Statham. Wspaniały jak zawsze.
"My shoe is bigger than this car" (Arnold Schwarzenegger o Smarcie)
Z pewnością pojawią się wobec mnie zarzuty: przecież wiedziała na jaki film idzie. Może nie zrozumiała konwencji? Moi drodzy, jako dziecko wychowane w latach 90 na kasetach VHS, o filmach akcji z powyższymi panami wiem wszystko i konwencja ta nie ma dla mnie żadnych tajemnic. Potrafię z zamkniętymi oczami odróżnić "Uniwersalnego żołnierza" od "Cyborga" oraz opowiedzieć o problemach polityczno-społecznych poruszanych w kolejnych częściach "Rambo". A pomimo tego "Niezniszczalni 2" (w przeciwieństwie do pierwszej części filmu!) mnie całkowicie zawiedli.
To jest nie film rozliczeniowy. To czysta zabawa, jaką zorganizowała sobie grupa emerytów, zapominając o istnieniu widzów i ich gustach. Panowie, nie tędy droga.
Jako film osobisty i podsumowujący polecam "JCVD". Poruszający, zaskakujący, zastanawiający. Zwiastun poniżej.
http://www.youtube.com/watch?v=4z_6UfkQ-c0
I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie zakończyć opis filmu, który przypomniał mi, że wszyscy się starzejemy, czas płynie, a filmy powinno się robić dla widzów, a nie swojej własnej, hedonistyczno-egoistycznej uciechy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz