Absolutnie nie chcę zdominować tegoż bloga wpisami o starych filmach i nieżyjących gwiazdach. Ale cóż zrobić, kiedy wydają mi się po prostu lepsze?
Każda wielbicielka (i wielbiciel, nie dyskryminujmy nikogo) komedii romantycznych, oprócz miłosnych zmagań Katherine Heigl, Emmy Stone czy nawet Sandry Bullock, powinien poznać również klasykę tego (wątpliwej jakości, według niektórych) gatunku filmowego.
W tym celu należy cofnąć się do przełomu lat '50 i '60, pachnących różem i lakierem do włosów.
To właśnie wtedy pojawiły się schematyczne, stereotypowe i sztampowe, ale również zachwycające swoją anachronicznością komedie duetu Doris Day/ Rock Hudson.
Choć w całości obracały się wokół sfery seksualnej, a przez niektórych filmy te nazywane były "komediami sypialnianymi", to nie ma tam ani jednej, nazwijmy to, "bardziej intymnej" sceny.
Wszystko rozgrywa się wokół języka, aluzji, potyczek słownych i wytrwale budowanych intryg. To dowód na potwierdzenie odwiecznej teorii: rozwój cenzury to również rozwój języka ezopowego i subtelności.
Wszystko jest tutaj przesadzone. Rock Hudson jest przesadnie męski. Odgrywa ociekający testosteronem spektakl męskości wśród szemrzących kobiecych westchnień. W tym miejscu należy wspomnieć, iż w latach '80 Rock Hudson przyznał się do swojego homoseksualizmu (co osobiście uważam za jedną z największych tragedii kinematografii). Doris Day jest przesadnie kobieca. Jej nadmierna uczuciowość, rzucająca się w oczy nadekspresja, wyszukane i ekstrawaganckie kostiumy oraz zachwycająca kariera zawodowa to w rzeczywistości tylko wstęp do realizacji prawdziwego powołania, do bycia matką i żoną.
W rzeczywistości niewiele zmieniło się w komediach romantycznych od tego czasu. Twardziele nadal są uwodzicielskimi twardzielami, a wyzwolone kobiety biznesu marzą o mężu, dzieciach, gotowaniu i sprzątaniu.
"Pillow Talk" (1959). "Lover Come Back" (1961). It's all in there.
http://www.youtube.com/watch?v=qPgZLAAVKUk&feature=related
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz