Bohaterowie patrzący na świat wielkimi, naiwnymi oczami, dostrzegający jego magię i niesamowitość zwykle z łatwością zyskują moją sympatię. Lubię proste, niemal przypowieściowe historie z ekscentrykami w rolach głównych bo dobitnie udowadniają, że wszyscy jesteśmy trochę dziwni i to właśnie w tych dziwactwach tkwi nasz urok.
Tym bardziej jestem zaskoczona, że najnowszy film meksykańskiego prestidigitatora, Guillermo del Toro, zupełnie do mnie nie trafił. Nawet więcej - mam szczerą nadzieję, że przepadnie w oscarowym wyścigu, przede wszystkim ze względu na swoją nieuczciwość. Kształt wody składa widzowi szereg obietnic, jednak prawie żadnej z nich nie dotrzymuje i zamiast kunsztownie ozdobionej baśni serwuje niewiarygodną opowieść miłosną na emocjonalnym poziomie kiepskiego fanfiku.
Z całego zestawu niedotrzymanych obietnic, najbardziej bolą trzy. Pierwsza z nich związana jest z galerią niezwykłych postaci, jakie zaludniają Kształt wody. Wycofany podstarzały rysownik, zdeterminowany, lecz niezwykle pechowy rządowy agent, niema sprzątaczka czy naukowiec o dziwnym akcencie to właściwie jednowymiarowe ludzkie typy, których złożoność psychologicznych motywacji nie ma absolutnie żadnego znaczenia dla twórców filmu. Druga obietnica, to pozorna bezpruderyjność. Choć w Kształcie wody o seksie mówi się (lub myśli) niemal nieustannie, to kamera zamiast scen erotycznych woli pokazywać rozbryzgującą się wodę i świetlne miraże. Ani to magiczne, ani specjalnie odkrywcze.
Jednak najgorszą z niespełnionych obietnic jest historia miłosna. Nie jestem w stanie uwierzyć w uczucie rodzące się pomiędzy głównymi bohaterami: zbyt szybko przechodzą oni od dzielenia się śniadaniowym jajkiem do wielkiej, ponadgatunkowej miłości. Proces przemiany pary głównych kochanków, ich stopniowe zbliżenie, przezwyciężenie różnic oraz odnalezienie nieoczywistych podobieństw jest potraktowana po macoszemu, skrótowo i zupełnie niewiarygodnie. I proszę mi tego nie tłumaczyć elipsą czasową czy sekwencją montażową - nawet w jej ramach dało się bardziej przekonująco pokazać zakochiwanie.
Kształt wody to niespójna kopalnia zapożyczeń i motywów. Sporo tu z filmów francuskiego reżysera Jean-Pierre Jeuneta (Amelia, Delicatessen), trochę z kina zimnowojennego, realizmu magicznego i ikonicznych ekranowych oryginałów w rodzaju Forresta Gumpa. Wszystkie te elementy zupełnie ze sobą nie współgrają i wspólnymi siłami rozrywają od środka film del Toro czyniąc go niespójną, pozbawioną magii podróbką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz