poniedziałek, 2 stycznia 2017

"Paterson"

Paterson Jima Jarmuscha opowiada o codzienności. Nie o pełnych akcji i wielkich zachwytów wyjątkowych momentach, które zdarzają się nam od wielkiego dzwonu, ale o codziennym porannym wstawaniu, śniadaniach, dojazdach do pracy. Jarmusch swoim filmem przypomina, jak w gąszczu tych powtarzalnych czynności nie dać się pochłonąć nudzie i monotonii. Doskonałym lekarstwem jego zdaniem jest zachwyt nad drobiazgami, małymi odpryskami rzeczywistości, wcale nie tak zwykłymi jak mogłoby się pozornie wydawać. To właśnie one stanowią istotę życia, z czego doskonale zdaje sobie sprawę Paterson (Adam Driver), tytułowy bohater filmu*, stawiający właśnie codzienne błahostki za punkt wyjścia swojej poezji, nieustannie pisanej na kolanie i w tak zwanym "między czasie" .


Artystycznym wzorem da Patersona jest amerykański poeta William Carlos Williams, autor m.in. tomiku wierszy "Paterson" skupiającego się na lokalności oraz podporządkowanego zasadzie "No ideas but in things". Pozwolę sobie dodać, że Williams jest również moim osobistym mistrzem opowiadania o oczywistościach i drobnych przyjemnościach. Z całego serca polecam jego wiersze (krótkie i proste, więc można je czytać bez problemu w oryginale), np. "To a Poor Old Woman":

To a Poor Old Woman
munching a plum on
the street a paper bag
of them in her hand

They taste good to her
They taste good
to her. They taste
good to her

You can see it by
the way she gives herself
to the one half
sucked out in her hand

Comforted
a solace of ripe plums
seeming to fill the air
They taste good to her


Wyjątkowo łatwo jest zdyskredytować twórczość Williamsa uznając ją za trywialną, oczywistą i zupełnie przeciętną. Dokładnie to samo zrobić można z Patersonem. Pytanie jednak - po co? W tej prostocie jest przecież metoda, a kiedy uważnie rozglądamy się wokół siebie, trudno odmówić poecie i jego współczesnemu porte parole słuszności. Starsza pani pochłaniająca wczoraj pączka w tramwaju numer 4 (której ukradkiem przyglądałam się w niemym zachwycie) to tylko jeden z wielu przykładów. 

Jarmusch zadaje w Patersonie prowokacyjne pytanie o istotę twórczości. Robi to w sposób prosty, lecz dosadny, zestawiając postać tytułowego bohatera (skrytego introwertyka z sercem na dłoni, który mimo talentu nigdy nie nazwałby siebie "poetą") z jego niemal karykaturalną żoną (wspaniała Golshifteh Farahani), której każde działanie skupia się na jakiejś formie tworzenia. Intensywna potrzeba kreacji wpływa przede wszystkim na wygląd samej bohaterki i przestrzeń domu, gdyż ona sama, zmieniająca zainteresowania jak rękawiczki, nie jest w stanie znaleźć sobie stałego zajęcia. 


Paterson i jego (nad)twórcza żona są jak woda i ogień. Mimo to, tolerując swoje mniejsze lub większe dziwactwa są w stanie prowadzić szczęśliwe, wspólne życie, przerywane jedynie czasami kryzysami czy drobnymi odstępstwami od reguły. Można uznać (choć pewnie wielu będzie zżymać się na tego rodzaju truizm), że pozostającym na dalszym planie, jednak nieustannie obecnym tematem Patersona jest miłość. Ponownie - nie ta widowiskowa, namiętna i zniewalająca, lecz przytulna, kameralna, codzienna i zwykła, jak wspólne niedzielne poranki. Taka hygge, jak powiedzieliby Duńczycy 😉


Trudno wyobrazić sobie lepszy film na łagodne przejście pomiędzy 2016 a 2017 rokiem. Koniecznie idźcie na Patersona. A więcej wierszy Williama Carlosa Williamsa znajdziecie na przykład TU. Gorąco polecam! 💗

*Paterson to zarówno nazwisko głównego bohatera, jak i zamieszkiwane przez niego miasto w stanie New Jersey.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz