Każdego, kto ma wątpliwości czy warto kupić bilet na najnowszą odsłonę przygód Kapitana Ameryki i jego towarzyszy, już na wstępie informuje - warto. To idealne połączenie rozrywki, niesamowitych sekwencji walki z perfekcyjnie wykonanymi efektami specjalnymi, humoru i niegłupiej fabuły, nie rozczaruje nawet najbardziej surowych widzów.
Nie jest to bowiem kolejna opowieść o odwiecznej walce dobra ze złem, w której grupa wyjątkowych postaci stacza serię pojedynków ze złoczyńcą by ostatecznie odnieść moralne i realne zwycięstwo. W Wojnie Bohaterów dobro i zło ukryło się pod warstwą historycznych uprzedzeń, polityki i biurokracji, rozmyło w zakazie spontanicznego interwencjonizmu oraz konieczności ciągłego nadzoru.
Stojąca ponad instytucjami i państwami grupa Avengers, parafrazując Goethego "wiecznie dobra pragnąć, wiecznie zło czyni". Ich brawurowe akcje ratowania ludzkości stanowią w rzeczywistości zagrożenie dla bezpieczeństwa międzynarodowego, powodują dotkliwe zniszczenia i straty w ludziach. Ukrócić ten ryzykowny proceder ma rezolucja "Sokovia Accords" na podstawie której Avengersi zostaną objęci nadzorem ONZ. Bohaterzy zostają zmuszeni do podpisania lojalki (ich dylemat podpisać/nie podpisać jak żywo przypomina niedawne dyskusje o tajnych współpracownikach SB), czemu niektórzy (na czele z tytułowym Kapitanem), stanowczo się sprzeciwiają. I tu właśnie zaczynają się schody.
Wizualnie Wojna bohaterów nie zlewa się w powodującą atak epilepsji feerię barw, efektów i superszybkiego montażu. Jej twórcy celebrują wybrane sekwencje, pokazując nam ciągłość ruchów, podkreślając doskonałą choreografię walk i nietuzinkowe plenery. W pamięć zapada przede wszystkim pojedynek na płycie niemieckiego lotniska, który ogląda się z czystym podziwem i zapartym tchem.
Film nie zawodzi również aktorsko - Chris Evans (Kapitan Ameryka) nadal ujmuje widownię wizerunkiem chłopca z sąsiedztwa na sterydach, Paul Bettany (Vision) stanowi idealne ucieleśnienie angielskiego dżentelmena, Paul Rudd (Ant-Man) i Jeremy Renner (Hawkeye) rozczulają każdym kolejnym żartem, a młodziutki Tom Holland przywraca Spider-Manowi należną mu młodzieńczą energię.
Wystarczy tych zachwytów. Lećcie do kina!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz