I znowu mu się udało - Quentin Tarantino przez trzy godziny projekcji utrzymał w ryzach moją rozszalałą percepcję. Powiem nawet więcej - w pełni wciągnął mnie do przedstawionego w Nienawistnej ósemce śnieżnego Wyoming i przekonał, że słuchanie kilkuminutowych monologów na temat czarnych penisów może być zadziwiająco satysfakcjonujące, a martwą westernową konwencję warto od czasu do czasu reanimować.
Truizmem jest oczywiście stwierdzenie, że wojna secesyjna nie skończyła się 9 kwietnia 1865 roku, kiedy to generał Lee podpisał kapitulację wojsk Południa w Appomatox. W mentalności i umysłach ludzi trwała jeszcze przez wiele lat, a co odważniejsi stwierdzą pewnie, że trwa nadal, bowiem rasowe podziały i pleniący się rasizm są jej bezpośrednią konsekwencją. Do tego stwierdzenia zdaje się przychylać Tarantino, który zamykając swoich bohaterów w zajeździe na odludziu, tworzy z nich miniaturową Amerykę, ze wszystkimi jej demonami stłoczonymi na kilkunastu metrach kwadratowych.
Oczywiście oprócz wątku rasowego toczy się w Nienawistnej ósemce również intryga kryminalna - łowca głów (Kurt Russel) transportuje pojmaną przez siebie przestępczynię (Jennifer Jason Leigh) na stryczek, podobnie jak czarnoskóry ex-kawalerzysta (Samuel L. Jackson), który wiezie do najbliższego miasta zwłoki poszukiwanych złoczyńców w celu uzyskania nagrody. Gwałtowna śnieżyca uniemożliwia im jednak dalszą podróż, dlatego zatrzymują się w przydrożnym zajeździe - Pasmanterii Minnie, w której przebywa jeszcze kilku podobnych im podejrzanych typów. Zarówno widz, jak i bohaterowie, szybko orientują się, że nikt tu nie jest tym, za kogo się podaje, a mała drewniana chata kryje w sobie wiele tajemnic.
Dość klasyczna (jak na Tarantino) narracja sprawia, że możemy rozsmakować się w filmowych dialogach, bez obawy przez utratą istotnych treści. Choć nie znaczy to, że reżyser jest wobec nas w pełni uczciwy - z uśmiechem na ustach zwodzi widzów, podrzucając błędne tropy, wyraźnie wyśmiewając znane z kryminałów konwencje. Również obsada nie zawodzi - angielski akcent Tima Rotha stanowi miłe urozmaicenie po serii filmów z Christophem Waltzem (którego Anglik wyraźnie zastępuje), umorusana gulaszem i krwią Jennifer Jason Leigh stanowi kwintesencję szaleństwa, a Samuel L. Jackson przechodzi samego siebie, demonstrując pełen aktorski warsztat.
Szkoda, że Akademia nie doceniła Nienawistnej ósemki i przyznała jej nominacje jedynie za zdjęcia, muzykę (jak zawsze mistrzowski Ennio Morricone) i rolę Leigh. Na szczęście my widzowie, możemy naprawić błąd oscarowych decydentów i głośno zachwalać niezwykły spektakl zafundowany nam przez Tarantino.
(P.S. - Zwróćcie uwagę na napisy początkowe. Tak, to prawda, w tym filmie gra Channing Tatuum)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz