Zupełnie inaczej jest jednak w przypadku bohatera filmu "Wolny strzelec". Louis jest nie tylko niemoralny i do cna zepsuty, jest również odrzucający pod każdym względem. Niesposób znaleźć w nim choć odrobinę dobra, wydaje się, że każdy jego ruch, każde spojrzenie, jest ściśle zaplanowane i wykonane w jakimś celu. Każde wypowiedziane przez niego zdanie brzmi jak fraza z kaset motywacyjnych połączonych z korporacyjną nowomową.
Louis desperacko poszukuje pracy. Podczas przejażdżki autostradą, jego uwagę zwraca wypadek samochodowy. Zauważa przy okazji mężczyznę, który uwiecznia całe zdarzenie kamerą, a następnie przesyła nagranie do stacji telewizyjnej, zarabiając szybkie pieniądze. Louis kupuje kamerę i zdeterminowany idzie w ślady kamerzysty.
Wszystko, od przetłuszczonych włosów Louisa, przez jego wychudzone ciało i za duże, niechlujne ubrania, powoduje nasze skrzywienie i zniesmaczenie. Dawno nie było w kinie tak do cna złego bohatera, którego zło przypomina bezwględną nazistowską perfekcję i konsekwencję. Jednak to nie tylko dla Louise'a zagranego mistrzowsko przez Jake'a Gyllehaala, warto zobaczyć ten film.
"Wolny strzelec" jakby mimochodem i przy okazji, diagnozuje kondycję współczesności. Mówi o znieczulicy, która niczym wirus rozprzestrzenia się w społeczeństwie. Sponiewierane ludzkie ciała, desperacja walka z krwotokami czy wybuchające samochody z samotnymi matkami w środku, to jedyne co może przyciągnąć uwagę telewizyjnego widza. Kryzys oglądalności i rosnące znaczenie Internetu powodują, że przeciętne lokalne wiadomości pozostaną niezauważone. Dopiero wkradająca się do spokojnych przedmieść przemoc ze złych dzielnic (jak to podsumowuje bohaterka grana przez Rene Russo), porusza widza, gdyż sam zaczyna czuć się zagrożony,
Warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz