Liczne polskie kobiety, jak stara się udowodnić film "Kamienie na szaniec" Roberta Glińskiego, oddają się niemieckim żołnierzom za perły, wódkę i polne kwiaty. Te bardziej moralne, są zwykle buzującymi erotyzmem histerycznymi podlotkami.
Jednakże chłopców dziewczyny interesują jedynie okazjonalnie. W "Kamieniach na szaniec" młodzi mężczyźni spędzają swój czas na chuligańskich wybrykach w męskim towarzystwie kolegów z dzielnicy. Wybijają sklepowe wystawy, biegają po ulicach, rozpytają gaz w kinach, malują napisy na pomnikach i ścianach. Pożądanie pojawia się na ich twarzach jedynie na widok zabójczo pięknych Mauserów i Waltherów, a nie gibkich ciał koleżanek.
Powyższe wybryki nie rozrywają się jednak na współcześnie, na jednym z krakowskich blokowisk. Mają miejsce w okupowanej przez nazistów Warszawie. Lekkość i niefrasobliwość bohaterów, od początku jakby nie na miejscu, kończy się, gdy do niemieckiej niedoli dostaje się jeden z przywódców bandy - Janek Bytnar, ps. "Rudy". Niestety - gapowatość, upór i nieudolność pozostają.
Historia Rudego, Alka i Zośki jest powszechnie znana, nie tylko wśród harcerzy. Reżyser filmu, autor między innymi przełomowego "Cześć Tereska", próbuje bohaterów niego odbrązowić. Czasem pokazuje ich w czasie miłosnych igraszek z dziewczyną, czasem flirtujących ze sklepikarką czy podpalających papierosy. W "Kamieniach na szaniec" dużo jest młodości i zapału, a jeszcze więcej ignorancji i pewności swoich racji. Jak pokazuje historia, takie nastawienie ma swoją cenę. Tym razem jednak nie są to ofiary w ludziach, a sens, treść, znaczenie i wielowątkowość. I przede wszystkim - wzrastająca irytacja zachowaniem filmowych bohaterów. Pozornie wysmakowana symbolika i przemykające na drugim planie aktorskie sławy to zdecydowanie za mało.
Ojczyzna, martyrologia i poświęcenie gubią się w gąszczu elektronicznych brzmień i natrętnego lejtmotywu. Przeszkadzają również proste błędy techniczne, wprowadzające chaos w fabule. Kolorystyka, scenografia i idealnie skrojone kostiumy utwierdzają wszelkie wzorce wypracowane przez serialowy hit "Czas honoru", jakby wszelka oryginalność i odrobina szaleństwa była tutaj synonimem grzechu. A pamiętajmy - Maciek Chełmicki chodził w jeansach!
Młodzi aktorzy patrzą na nas spode łba i wzorem typowego nastolatka czują się niezrozumiani i miotają oskarżeniami z szybkością karabinu maszynowego. Ja jednak już trochę podrosłam, dlatego będę oszczędniejsza w przypisywaniu komukolwiek winy.
Nie jest więc to kolejny koszmarek w rodzaju "Popiełuszki", choć miejscami niebezpiecznie się do tego wzorca zbliża. Jeśli nie jesteście uczniami, zaciągniętymi na seans siłą przez nauczycieli lub harcerzami, pragnącymi zobaczyć ekranizację legendarnej powieści, możecie z czystym sumieniem zignorować filmowe "Kamienie na szaniec".
Wzbogacona i uzupełniona wersja recenzji jest dostępna również w najnowszych "16mm". :)
OdpowiedzUsuńhttp://filmoznawcy.pl/16mm/wordpress/?p=2307