Filmy takie jak "Nikt nie woła" czy "Matka Joanna od Aniołów" zyskały swojego godnego kontynuatora - "Idę".
W "Idzie" nikt nie krzyczy, nie rozdziera ubrań i nie zalewa się łzami, wszechobecny jest natomiast szept i oszczędność gestu. Tytułowa bohaterka jest młodą dziewczyną od dzieciństwa mieszkającą w zakonie. Naturalną kontynuacją podobnego losu są śluby zakonne i dalsze życie we wspólnocie. Jednakże zanim Ida dokona ostatecznego przekroczenia granicy pomiędzy nowicjatem a życiem konsekrowanym, Matka Przełożona karze jej odwiedzić jedyną żyjącą krewną - ciotkę Wandę, która nigdy nie interesowała się losami dziewczyny.
Ciotka (w tej roli zachwycająca Agata Kulesza) jest sędzią, reprezentantką komunistycznego reżimu, która w wolnym czasie nawiązuje niezobowiązujące stosunki z mężczyznami w kłębach papierosowego dymu i oparach wódki. Bez zbędnej kurtuazji informuje dziewczynę - Jesteś Żydówką. Wkrótce potem dziwna para jaką stanowi Wanda i Ida udaje się na poszukiwania rodzinnego grobu i odkrycia tajemnic lat wojny.
Niezwykle ciekawa jest strona plastyczna filmu - dominuje płaskość, dwuwymiarowość, oddalenie oraz dziwne kąty widzenia kamery, które zmuszają widza do przyjęcia niecodziennej perspektywy. Zyskujemy dzięki temu nie tylko dystans do bohaterów i opowiadanej historii, ale przede wszystkim zaczynamy patrzeć nieco inaczej na losy Idy, ze świadomością że oprócz sfery materialnej kryje się za nimi coś więcej.
Ida grana jest przez naturszczyka, znalezioną w kawiarni przez twórców filmu Agatę Trzebuchowską. Dzięki temu jej postać jest pustą kartką, na której każdy z widzów może zapisać swoje odczucia i wzmocnić wrażenie identyfikacji z bohaterką. Trzebuchowska nie gra, ona jest Idą.
Przy wyjściu z kina, pewna wiekowa pani zwróciła się do mnie: "Ty jesteś młoda, nie rozumiesz, ale tak było." Wierzę Pani i choć nie roszczę sobie prawa do pełnego rozumienia czasów i realiów doceniam "Idę". I polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz