Film uparcie twierdzi, że górskie, szwajcarskie pałacyki generują patologie i seksualne dewiacje, podobnie jak amerykańskie domki na przedmieściach.
Opresyjna seksualność, w naszych czasach, to dość mainstreamowy temat. Dlatego bez zanurzenia w epokę Freuda, nie jesteśmy w stanie zrozumieć skandaliczności (i nowatorstwa) jego teorii. Niestety film nie gwarantuje nam klimatu tamtych czasów. Gwarantuje nam za to lejącą się z ekranu cukierkowość i tyrolską malowniczość. Ma nam uzmysłowić, że każda idylla ma swojego trupa w szafie, którym czasem jest pozamałżenski romans, a czasem analna fiksacja. Film potwierdza też nieśmiałe teorie jakoby to psychiatrzy byli ludźmi z problemami, a każdy aktor (w tym przypadku aktorka) marzy o roli wariata.
W filmie mało się dzieje, ale wiele się mówi, niestety bez specjalnie ciekawej puenty i błyskotliwych dialogów. Michael Fassbender jest kompletnie bezbarwny, Viggo Mortensen próbuje nadać swojej postaci bardziej ludzki wymiar, choć nie odnosi pełnego sukcesu, a u Keiry Knightley najbardziej porusza ekstremalnie wysunięta dolna szczęka i przedziwny akcent. Zniknął gdzieś unikalny styl Cronenberga! Pora umierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz