Uzależnienia od tak zwanych „twardych narkotyków”,
dotychczas kojarzone ze społecznym dnem, przestały w ostatnich dekadach być
wymieniane jednym tchem z biedą, bezrobociem i patologiami. Od heroiny (ale też kokainy czy amfetaminy) uzależniają się dzieci amerykańskich lekarzy, policjantów i prawników –
zasobnych przedstawicieli klasy średniej, którzy mimo szczerych chęci nie
zdołali ochronić swoich pociech od całego zła tego świata. Rozgrywający się w
latach 80. i 90. ubiegłego wieku film pokazuje właśnie jedną z takich historii i jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami.
Z pewnością nie jest dla nikogo zaskoczeniem, że z racji
tematyki film Groeningena wtłacza się w rolę dzieła dydaktycznie pożytecznego,
o wielkich edukacyjnych zaletach. Niesłusznie. Przez taką łatkę Mój piękny syn jedynie traci i choć jego seans raczej nikomu nie
zaszkodzi, to śmiem wątpić czy pomoże. Najnowszy film duńskiego reżysera to przede wszystkim oświetlona ciepłym słońcem opowieść o krainie dostatku
i szczęśliwości, z której rozwody wycinane są w trakcie montażu, a zastępują je
idylliczne drugie (czyt. szczęśliwsze) małżeństwa zawierane na malowniczym
klifie. Wszystko, włącznie z uzależnieniami wygląda tu pięknie, na co spory
wpływ na także fakt, że główny reprezentant grupy narkomanów ma cudną twarz
Timothée Chalameta.
Mój piękny syn to potencjalnie intrygujący podwójny portret
ojca i syna opowiadający o zmaganiach z narkotykami przede wszystkim za pomocą
elips czasowych i pominięć. Fragmentaryczność sprawia, że film staje się
bardziej subtelny, ale też mniej konkretny. Romantyzuje nałogi głównego bohatera,
wplatając je w odwieczny proces trudnego dojrzewania oraz przedłużający się
okres burzy i naporu. Niestety alternatywa, jaką jest pozbawiona nielegalnych
używek rozsądna dorosłość, symbolizowana przez ojca, mimo dobrobytu i
zawodowego sukcesu jest po prostu nudna. Postać Steve’a Carella to
idealistyczny poczciwiec, który nawet najlepszy flow potrafi zepsuć
zdroworozsądkowym researchem. Ani znakomity Timothée Chalamet, ani ponownie odkrywający
swoje dramatyczne talenty Steve’a Carell nie są w stanie nadać Mojemu
pięknemu synowi potrzebnej głębi. Nie są też w stanie sprawić, by widz poczuł coś więcej niż tylko satysfakcję z pięknych obrazów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz