piątek, 4 stycznia 2019

"Mój piękny syn" / "Beautiful Boy"

Najnowszy film belgijskiego reżysera Felixa Van Groeningena (W kręgu miłości, Belgica) zadziwia delikatnością. Paradoksalnie nie jest to zaleta, lecz raczej jeden z powodów dla których Mój piękny syn ślizga się po powierzchni gigantycznego problemu, zdecydowanie zasługującego na bardziej stanowcze traktowanie. 


Uzależnienia od tak zwanych „twardych narkotyków”, dotychczas kojarzone ze społecznym dnem, przestały w ostatnich dekadach być wymieniane jednym tchem z biedą, bezrobociem i patologiami. Od heroiny (ale też kokainy czy amfetaminy) uzależniają się dzieci amerykańskich lekarzy, policjantów i prawników – zasobnych przedstawicieli klasy średniej, którzy mimo szczerych chęci nie zdołali ochronić swoich pociech od całego zła tego świata. Rozgrywający się w latach 80. i 90. ubiegłego wieku film pokazuje właśnie jedną z takich historii i jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. 


Z pewnością nie jest dla nikogo zaskoczeniem, że z racji tematyki film Groeningena wtłacza się w rolę dzieła dydaktycznie pożytecznego, o wielkich edukacyjnych zaletach. Niesłusznie. Przez taką łatkę Mój piękny syn jedynie traci i choć jego seans raczej nikomu nie zaszkodzi, to śmiem wątpić czy pomoże. Najnowszy film duńskiego reżysera to przede wszystkim oświetlona ciepłym słońcem opowieść o krainie dostatku i szczęśliwości, z której rozwody wycinane są w trakcie montażu, a zastępują je idylliczne drugie (czyt. szczęśliwsze) małżeństwa zawierane na malowniczym klifie. Wszystko, włącznie z uzależnieniami wygląda tu pięknie, na co spory wpływ na także fakt, że główny reprezentant grupy narkomanów ma cudną twarz Timothée Chalameta.


Mój piękny syn to potencjalnie intrygujący podwójny portret ojca i syna opowiadający o zmaganiach z narkotykami przede wszystkim za pomocą elips czasowych i pominięć. Fragmentaryczność sprawia, że film staje się bardziej subtelny, ale też mniej konkretny. Romantyzuje nałogi głównego bohatera, wplatając je w odwieczny proces trudnego dojrzewania oraz przedłużający się okres burzy i naporu. Niestety alternatywa, jaką jest pozbawiona nielegalnych używek rozsądna dorosłość, symbolizowana przez ojca, mimo dobrobytu i zawodowego sukcesu jest po prostu nudna. Postać Steve’a Carella to idealistyczny poczciwiec, który nawet najlepszy flow potrafi zepsuć zdroworozsądkowym researchem. Ani znakomity Timothée Chalamet, ani ponownie odkrywający swoje dramatyczne talenty Steve’a Carell nie są w stanie nadać Mojemu pięknemu synowi potrzebnej głębi. Nie są też w stanie sprawić, by widz poczuł coś więcej niż tylko satysfakcję z pięknych obrazów.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz