sobota, 30 marca 2019

"Przedszkolanka" / "The Kindergarten Teacher" - recenzja filmu

Przedszkolanka to mały, lecz frapujący film. Lisa, odrobinę wypalona zawodowo przedszkolanka, skutecznie ukrywa znużenie za fasadą pedagogicznego zaangażowania i świetnego, zindywidualizowanego podejścia do dzieci. Jest doświadczoną opiekunką (a prywatnie także matką dwojga nastoletnich dzieci), której każdy z nas bez wahania oddałby swoje (istniejące lub hipotetyczne) pociechy. 


Lisa ma jednak ukrytą pasję, nieszczególnie mroczną, nie obawiajcie się. Realizuje ją przede wszystkim podczas przydługich podróży promem i wieczornych zajęć z pisania poezji. Kobietę fascynuje pełen magii świat rymowanych, zrytmizowanych lub po prostu pięknych strof, którymi można opisać wszystkie subtelności otaczającej nas rzeczywistości, często przeoczane w codziennej bieganinie. Niestety brak jej wielkiego talentu: pisane przez nią utwory są banalne i niesatysfakcjonujące, a wiara w siłę poezji stopniowo słabnie. Wszystko jednak zmienia się, gdy kobieta spostrzega w swojej klasie obdarzonego fenomenalnym talentem sześciolatka, organicznie wyrzucającego z siebie ocierające się o geniusz frazy. Wybaczcie nieszczególnie wyszukane fizjologiczne skojarzenie, ale mały Justin wołający "Mam wiersz!" i oczekujący za każdym razem szybkiego działania, przypominał mi malucha krzyczącego "Chcę siku!". Co również wymaga refleksu i natychmiastowej reakcji.  


Przedszkolanka przez pryzmat utalentowanego chłopca i jego opiekunki, zdeterminowanej by mimo przeciwności losu zapewnić mu przestrzeń do rozwoju, opowiada w subtelny sposób o świecie, w którym nie ma już miejsca na poezję. Dawne ideały zagubiły się w pogoni za dobrobytem, deklaratywna postępowość i luz wtłoczone są w ryzy społecznych konwenansów, a najważniejszy staje się sukces finansowy i słynne "dorobienie się". Film Sary Colangelo, reżyserki Drobnych wpadek z 2014 roku (który według Filmwebu widziałam, oceniłam na 5/10, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnieć) prowokuje do zadawania licznych, choć raczej pozbawionych właściwej odpowiedzi pytań: o stopnień dozwolonej ingerencji w życie innego, modele wychowania i losy wybitnych jednostek, których potencjał bywa trwoniony przez niesprzyjające okoliczności.


Ten krótki i zgrabny eksperyment myślowy, zdecydowanie zyskuje na atrakcyjności dzięki odtwórczyni roli Lisy, Maggie Gyllenhaal - jednocześnie wyzwolonej i zniewolonej, liberalnej i konserwatywnej, kochającej dzieci i mającej ich serdecznie dość. Przedszkolanka to przede wszystkim  zapis jej niezwykłych aktorskich umiejętności, które chyba nie mają granic. I proszę tam w Hollywood o tym pamiętać!

niedziela, 24 marca 2019

"To my" / "Us" - recenzja filmu

To my, najnowszy film Jordana Peele'a, twórcy Uciekaj! daje wiele satysfakcji. Po pierwsze, jest świetnym horrorem, od początku sprawnie rozbijającym obrazki rodzinnego szczęścia niepokojącą atmosferą. Wykorzystuje do tego celu bardzo klasyczne zabiegi znane z kina grozy, lecz równocześnie rozbija je humorem i wpadającymi w ucho dialogami ("It''s vodka o'clock" - należy do moich ulubionych). Po drugie, To my jest także zręcznym komentarzem do amerykańskiej sytuacji społecznej. Jordan Peele, sięgając po niepokojącą figurę sobowtóra, pragnie obnażyć trudne prawdy o Amerykanach, którzy sami bywają dla siebie największymi wrogami. Kontekst rasowy, znany z Uciekaj!, schodzi tu na dalszy plan na rzecz nierówności ekonomicznych i społecznych czy wręcz walki klas, którą będziemy mogli obserwować na własne oczy. Mniej uprzywilejowani, ukryci przed spojrzeniem dostatnio żyjących, dostaną w To my szansę na zemstę i definitywne zakończenie swojej niedoli. 

Jordan Peele wieńczy swój nowy film zręcznym twistem, którego nie powstydziłby się w swoich najlepszych latach M. Night Shyamalan (Znaki, Szósty zmysł). Widz nie jest jednak wobec niego bezbronny. Twórca już od samego początku rozsiewa po filmie szereg podpowiedzi na wszystkich możliwych poziomach: języka, zachowania, a nawet menu bohaterów.  Osobiście zauważyłam je dopiero po fakcie, jako że w czasie seansu byłam zbyt zajęta ukrywaniem się przed ekranowymi strachami pod kurtką. 


To my jest znakomitym materiałem do refleksji po wyjściu z kina, który dostarcza wiele radości z odkrywania wskazówek, ukrytych tropów, a także intertekstualnych nawiązań. Peele wypełnia film licznymi popkulturowymi obniesieniami, a mimo to udaje mu się nie skręcić w stronę popkulturowej papki. Nawiązuje inteligentnie, z przekąsem i niejednoznacznie, dzięki czemu otwiera To my na szereg możliwych odczytań i interpretacji. To my przywodzi na myśl całą galerię tekstów kultury począwszy od Alicji w Krainie Czarów, Funny Games Michaela Haneke, Kevina samego w domu, a na teoriach spiskowych skończywszy. Bardziej uporządkowany i precyzyjniej skonstruowany od Uciekaj! nowy film Peela potwierdza, że jest on ważnym nazwiskiem amerykańskiego kina, którego kolejne prace warto śledzić z uwagą. Nawet jeśli miejscami przypominają stuknięty performance. 

czwartek, 21 marca 2019

"Girl" - recenzja filmu

Nazywanie filmu Girl Lukasa Dhonta subtelnym, to zdecydowany błąd. Reżyser-debiutant rzeczywiście opowiada historię nastoletniej Lary z dużym wyczuciem, ale niemal od początku zapowiada mocny i wstrząsający finał. Robi to, dyskretnie przeplatając delikatne sekwencje z dosadnymi uderzeniami, wśród których nie brak fizycznych cierpień. Dhont właściwie od początku podpowiada, jak skończy się historia tytułowej bohaterki oraz co jest jej największym, a właściwie nawet jedynym, przewinieniem. 


Blondwłosa Lara jest bowiem niecierpliwa. By udowodnić swoją przynależność do prestiżowej szkoły baletowej, każdą wolną chwilę poświęca na wycieńczające ćwiczenia, nawet jeśli jej ciało mówi wprost: dość. Dziewczyna niecierpliwie wypatruje także efektów starannie kontrolowanej przez lekarzy tranzycji, którą zwieńczyć mają operacje korekcji płci. Lara chciałaby opuścić zajmowaną przez siebie przestrzeń "pomiędzy" i stać się prawdziwą, młodą kobietą, taką jak jej szkolne koleżanki. 


Dhont po mistrzowsku łączy ze sobą sceny o diametralnie różnej intensywności. Umieszcza główny filmowy konflikt nie w relacjach dziewczyny z rodziną, lecz po prostu w niej samej. Lara ma kochającego, wyrozumiałego ojca, uroczego młodszego brata, który również radzi sobie zaskakująco dobrze z przemianą rodzeństwa oraz wielu serdecznych krewnych i przyjaciół rodziny, którzy zjawiają się od czasu do czasu na różnego rodzaju uroczystościach. Wewnętrzny konflikt, jaki odczuwa Lara doprowadzi ostatecznie do przejmującego finału, który zwłaszcza w zestawieniu z ostatnią sceną filmu może mieć wręcz szkodliwe działanie. Szczęśliwe, rozpromienione oblicze dziewczyny zamykające film wpędza w konsternację i podważa wiele interpretacji. 


Mimo wszystko, Girl to fascynujący film, rzucający wyzwanie naszym schematom myślenia i postrzegania płci. Fenomenalny Victor Polster, wcielający się w postać Lary, jest aktorskim kameleonem, który w jednej sekundzie potrafi przemienić się z udręczonego chłopaka w piękną dziewczynę o rozświetlonej twarzy. To właśnie dla niego warto zobaczyć Girl, nawet jeśli oznacza to wyjście poza zwyczajową strefę komfortu.