sobota, 28 stycznia 2012

"Czas wojny" / "War Horse"

To nie jest film. To jest bajka. A zarazem powrót do najlepszych lat Stevena Spielberga. W opowiadaniu o międzygatunkowych przyjaźniach (czasem to koń, a czasem kosmita) ma dużo wprawy i bardzo dobrze, że wrócił do tego tematu.
Jeżeli oczekujecie rzeczywistego obrazu I Wojny Światowej, to nie oglądajcie tego filmu. Tu krew nie leje się strumieniami, a lekarz wojskowy nie amputuje hurtowo kończyn. Tu każdy zabity otrzymuje precyzyjny strzał i pada, układając się w malowniczy sposób wśród świszczących pocisków i wybuchających ładunków. Żołnierze są młodzi, naiwni, w większości o niebieskich oczach dziecka.
A koń? Koń jaki jest, każdy widzi. Nawet on może zostać bohaterem wojennym.
Jeśli kiedyś wybuchnie wojna (tak, wiem, to będzie wojna ostateczna i nie będzie na to czasu), Anglicy spokojnie mogą pokazywać ten film swoim żołnierzom w ramach podnoszenia morale. Popatrzcie - to za tych  szlachetnych ludzi walczycie! To za taką Anglię umieracie!

Tandeta tandetą, ale czasami to właśnie takich stylowych bajek nam potrzeba.

(P.S. Absolutnie zdaję sobie sprawę, że "Koń wojny" względnie "Koń wojenny" brzmi głupio. Ale tytuł "Czas wojny" nie jest rozwiązaniem tego problemu.)

piątek, 20 stycznia 2012

"Rzeź"

Chociaż Roman Polański w ostatnich latach był bohaterem jednej z najbardziej kontrowersyjnych afer, to i tak udało mu się stworzyć niezwykle zabawny i inteligentny film. Można na przemian umierać ze śmiechu i popadać w zadumę. Co tu dużo mówić: to znakomity film, odpowiedni zarówno dla koneserów, poszukujących w kinie czegoś więcej niż zlepka seksualno-fizjologicznego humoru, jak i dla tych, którzy lubią się w kinie po prostu dobrze bawić. 

Błyskotliwe dialogi jak u Woody'ego Allena (i podobny metraż - 79 min), sprawne poruszanie się kamery w ograniczonej przestrzeni, ciągłe zmiany sojuszy, punktów widzenia (a nawet stanów świadomości) i ciekawa myśl: jak bardzo ograniczają nas społeczne konwenanse.

Wszyscy 4 aktorzy dają wspaniały koncert swoich umiejętności. Mój osobisty faworyt? Oczywiście Christoph Waltz. Wystarczy jedno jego spojrzenie i już dzień staje się lepszy, a wiara w kinematografię powraca.

Słyszałam, że wobec filmu formułuje się jeden powtarzający się zarzut: jest zbyt teatralny. Nawet jeśli to prawda -  w żaden sposób nie przeszkadza to widzowi. Przypomnijmy sobie "Wątpliwość" - tam teatralność było widać jak na dłoni, a film i tak wzbudzał niesamowite emocje i robił wrażenie. 

Warto. 

środa, 18 stycznia 2012

"Musimy porozmawiać o Kevinie"

Kevina spokojnie można dopisać do listy najbardziej demonicznych dzieci w historii kina. Prześliczny chłopiec, którego uśmiech jest równie niepokojący co szaleńczy grymas Jacka Nicholsona ze "Lśnienia" czy socjopatyczne skrzywienie Jokera w wykonaniu Heatha Ledgera. Jest bardziej przerażający od Damiena z serii "Omen" - tam niecne postępowanie dziecka było uzasadnione opętaniem przez szatana. A jakie uzasadnienie mamy tutaj?

Chłopiec wychowujący się w dostatku wykazuje sadystyczne skłonności, by ostatecznie doprowadzić do masakry. (Najbardziej lakoniczny opis filmu jaki widziałam. No, może oprócz "walczą, a potem przestają" na temat "Wojny i pokoju"). 

Czy to wina matki, która nie mogąc sobie poradzić z własną psychiką odtrąca syna i obdarza go jedynie mechaniczną nieczułością? Nie sądzę. Tilda Swington wspaniale buduje postać, która choć bardzo chce, nie potrafi dotrzeć do swojego dziecka. Jest ziszczeniem (dość absurdalnego) lęku przyszłej matki - A co będzie jeśli mnie nie polubi?
Może więc skrajnie negatywny obraz zachowań syna jest jedynie wytworem chorego umysłu matki, trawionego depresją poporodową?
Może Kevin jest jedynie sfrustrowanym odtrąconym dzieckiem, które za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę?
A może rzeczywiście chłopiec uosabia czyste zło, które rodzi się poza naszą zdroworozsądkową kontrolą i nieuchronnie prowadzi do ostatecznej tragedii?

Twórcy genialnie budują w filmie nastrój ciągłej obserwacji, atmosferę nieustannej oceny i oskarżania. Czerwień pojawia się w filmie na każdym kroku i w wielu bardzo stylowych odsłonach. (Wytrawnemu widzowi z pewnością przypomną się filmy "Czerwona pustynia" Antonioniego oraz "Szepty i krzyki" Bergmana.) Konstrukcja filmu, choć miejscami dość irytująca, w rzeczywistości jest bardzo sprawnym zabiegiem, który nie pozwala widzowi odetchnąć ani na chwilę. 

Początkowo, ze względu na późną (a raczej już wczesną) porę oglądania, a także oniryczną stylistykę filmu, byłam prawie pewna że niektóre sceny jedynie mi się przyśniły. Film dręczył mnie przez cały następny dzień, powodując swoistą "sraczkę mózgową" i mistrzowską galopadę myśli, którą do tej pory udawało mi się osiągnąć jedynie w kościele podczas mszy. 
Mimo, że przez ten cały czas nie doszłam do żadnych konstruktywnych wniosków, ani nie wybrałam jedynej, właściwiej interpretacji, z czystym sercem mogę powiedzieć jedno: Lubię takie filmy. 

niedziela, 15 stycznia 2012

"Puss In Boots"

Uwaga początkowa: Oglądałam "Puss In Boots" ("Kota w butach") w oryginalnej, angielskiej wersji językowej.

W tej wersji największym plusem jest głos Antonio Banderasa, który sprawnie parodiuje swój wizerunek latino macho. Dodatkowym smaczkiem jest Salma Hayek, która dubbinguje uroczą kocią złodziejkę, tym samym przypominając nam o duecie Hayek-Banderas z kultowego już "Desperado".

Ogromna ilość akcji, wiele kulturowych odwołań, ogromna ilość kotów. Taka mieszkanka nie gwarantuje powtórki ze "Shreka", ale tworzy przydatny film, który można puścić młodszemu rodzeństwu w ramach skutecznej pacyfikacji.

Polecany również wszystkim osobom, które wpadają w histerię na widok kotów. (Tutaj jest ich tyle, że polecam wyciszyć pokój pudełkami od jajek, bo sąsiedzi z pewnością zadzwonią po straż miejską z powodu głośnych i niekończących się wybuchów rozczulenia i radości.)

niedziela, 8 stycznia 2012

"Moneyball"

Gdy tylko zaczął się film stworzyłam sobie bardzo zgrabny wstęp do tej recenzji. Chciałam w nim napisać, że finansowo - strategiczne meandry baseballu po prostu nie mają prawa być kanwą dla ciekawego filmu. Że rozbudowane dyskusje o sporcie o którym 90% Polaków nie ma zielonego pojęcia sprawią, że filmu nie będzie dało się oglądać.
Ale myliłam się. I to bardzo.

"Moneyball" to miejscami spokojny i nostalgiczny film. A miejscami trzymający w napięciu dramat sportowy z obowiązkowymi elementami, w stylu mów motywacyjnych w szatni czy okrzykami radości komentatorów sportowych. Film pokazuje nam też kulisy wielkiego sportu, widzimy pracę specjalistów od transferów zawodników, która, ośmielę się stwierdzić, jest zupełnie nieznana szerokiej publiczności. Ileż matematyki, statystyki i analizy kryje się za zwykłym bieganiem w kółko i uderzaniem kijem w lecącą piłkę!

Z filmu płynie jeden ciekawy wniosek - zarządzaniem współczesnym sportem powinni zajmować się przedsiębiorcy, biznesmeni i ekonomiści, a nie byli gracze. Absolutnie nie znam się na temacie, ale wydaje mi się, że problem ten dotyczy też naszego, polskiego podwórka i pewnej organizacji piłkarskiej. Ale - nie wdawajmy się w dyskusję o polityce.

Brad Pitt z lekko siwiejącą brodą i w dresie sprawdza się wspaniale. Po dobrej roli w skrajnie pretensjonalnym filmie ("Drzewo życia") idzie za ciosem i tworzy kolejny, świetny portret psychologiczny, szlachetnego, choć nieco sfrustrowanego ex-baseballisty. 

To film dla wszystkich. Nawet tych, którzy nie wiedzą czym jest home-run.

piątek, 6 stycznia 2012

"W ciemności"

Mamy szansę w tym roku na Oscara. Bardzo nośny temat, świetne wykonanie, znane nazwisko reżysera - to może się udać.

Co do samego filmu: nie jest łatwo go oglądnąć. Męczymy się razem z bohaterami, wydaje się, że to my przeciskamy się przez śmierdzące lwowskie kanały, to nas podgryzają szczury i to my czujemy się przytłoczeni degradacją naszego człowieczeństwa. W tych straszliwych warunkach nie było miejsca na wyższe uczucia czy szlachetne odruchy. Chodziło o to żeby przetrwać i spełniać swoje podstawowe potrzeby - jeść, wydalać, rozmnażać się. Niesamowite jest umieszczenie tego ostatniego elementu w filmie: seks w kanałach? To może być zbyt dużo nawet dla wyrobionego widza, ale jest niezwykłym zabiegiem pogłębiającym wizerunek bohaterów.

Więckiewicz w roli "drobnego cwaniaczka" jest genialny. Jego bohater miota się pomiędzy chęcią zarobienia, a własnym sumieniem, które nakazuje mu bezinteresownie pomagać. Równocześnie jest bardzo prawdziwy, bo przecież nie jesteśmy jednowymiarowymi ucieleśnieniami jednej cechy i nic nie stoi na przeszkodzie (no, może oprócz sumienia) żeby skrajna dewotka była równocześnie lubieżną sensualistką.

Agnieszka Holland osiągnęła to, czego nie udało się osiągnąć w "Pianiście" czy "Liście Schindlera". Pokazała nam jak to na prawdę wyglądało, bez hollywoodzkiego blichtru, estetycznie rozmazanego błota na twarzach i, co najważniejsze, bez patetycznego zakończenia - wyciskacza łez.

Trzeba. Koniecznie.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

"Gra o tron"

Zgodnie z obecnymi trendami, nie mogę zapominać o przeraźliwie popularnych obecnie produkcjach telewizyjnych. Panie i panowie - oto serial HBO "Gra o tron".

Odwieczny dylemat: co zrobić najpierw? Przeczytać książkę czy zobaczyć filmową (w tym przypadku serialową) adaptację? Zaczęłam od książki George'a R. R. Martina i nie był to dobry wybór. Wielbicielom Sapkowskiego, Piekary czy Tolkiena saga Pieśni Lodu i Ognia może wydać się mało "fantastyczna". To po prostu znakomicie rozwiązana narracyjnie opowieść o dyplomatycznych przepychankach możnych rodów, w otoczeniu bardziej estetycznego średniowiecza. Pomimo skomplikowanych genealogii rodów i świata o nieznanej nam topografii, książkę czyta się świetnie - szybko i z przyjemnością. I to pomimo ogromnej ilości stron (838).

Serial HBO upraszcza fabułę, żeby biedny amerykański widz za bardzo się nie pogubił. W serialu widać wielki budżet. Kostiumy, scenografia i rekwizyty są na prawdę imponujące. Niestety trochę gorzej z aktorstwem - często jest drewniane i polega jedynie na bezbarwnym wygłaszaniu formułek. O dziwo zawodzi Sean Bean w roli Królewskiego Namiestnika - Eddarda Starka.

Ciekawostka - otoczony morzem, wyspowy kraj, oddzielony na północy murem, za którym mieszkają Dzicy i Inni. Jakieś skojarzenia? :)

Podsumowując: Odcinek 4. Nie jest źle. Oglądam dalej.