czwartek, 27 października 2016

"Doktor Strange"

Doktor Strange to najbardziej narkotyczny ze wszystkich filmów Marvela. Oglądając go czujemy się jak otwierający drzwi percepcji hipisi, mający problemy z orientacją w czasie i przestrzeni. Świat, w którym działają filmowi bohaterowie pełny jest zakrzywionych, kalejdoskopowych zniekształceń, przypominających, zwłaszcza w sekwencjach miejskich, Incepcję (2010) Christophera Nolana. 


Jednak nie tylko wizualny styl wyróżnia Doktora Strange'a na tle innych filmów Marvela. Robi to również sam tytułowy bohater - genialny neurochirurg o magicznych dłoniach ratujących życie. Dzięki znakomitej pamięci, a także wieloletniej nauce zyskał on status jednego z najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie. I nie pomogły mu w tym ani wyjątkowe supermoce, ani gigantyczny majątek. 



Doktor Stephen Strange nie jest jednak typem miłego pediatry wręczającego dzieciom lizaki i naklejki "dzielny pacjent". To zadufany w sobie egoista, lubiący otaczać się materialnym zbytkiem - z pieczołowitością dobiera zegarki pod kolor koszuli i jest dumnym właścicielem nowego Lamborghini Huracan. Niestety jego przepełnione spektakularnymi sukcesami życie zmienia się diametralnie, gdy w wyniku wypadku samochodowego traci władzę w rękach. Próbując wyleczyć uraz pielgrzymuje po gabinetach najlepszych specjalistów z całego świata, by ostatecznie w odruchu desperacji udać się do tajemniczej nepalskiej placówki Kamar-Taj. 


Doktor Strange to właściwie nie superbohater, lecz baśniowy czarodziej, potrafiący panować nad czasem i innymi wymiarami. Jego niezwykłe umiejętności posłużą mu w filmie do ratowania świata przed potężnym Dormammu próbującym skonsumować naszą planetę. Fabuła jest więc mniej więcej taka, jak w większości ostatnich blockbusterów, jednak została sprawnie urozmaicona (dość suchymi, a mimo to zabawnymi) żartami, pomysłowymi wątkami pobocznymi i niezwykłymi efektami specjalnymi, jak dla mnie będącymi główną siłą filmu. 


Jestem więc niemal pewna, że Doktor Strange nieźle prezentuje się w 3D (pewności nie mam, gdyż skusiłam się na dwuwymiarowy seans) i wart jest naszych pieniędzy wydanych na bilet. Choć całość prezentuje się dość dziwacznie (tytuł Doktor Dziwago zobowiązuje) to jakimś cudem pozostaje spójną, stosunkowo niedługą i wciągającą opowieścią (o nieco rozwleczonym pierwszym akcie). 


A dla wszystkich nieodczuwających szczególnej ekscytacji na myśl o kolejnym filmie opartym na komiksie dodam, że Doktor Strange ma iście gwiazdorską obsadę. Obok wyjątkowo dobrego Benedicta Cumberbatcha zobaczyć można tu również Tildę Swinton, Chiwetela Ejiofora, Rachel McAdams, Madsa Mikkelsena, Michaela Stuhlbarga oraz Benedicta Wonga (Kublai Khan z "Marco Polo"). Film zachwyca także kostiumami, wyraźnie inspirowanymi kulturą wschodu, jednak przestylizowanymi niemal do granic możliwości. Bazujący na komisowych przedstawieniach strój tytułowego Doktora Strange'a to najlepszy dowód, że choć nie wszyscy bohaterzy noszą peleryny, to z nimi wyglądają zdecydowanie lepiej . 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz