czwartek, 6 października 2016

Tłuste podróże: Holandia

Nieoczekiwany sukces moich wynurzeń na temat krajów nadbałtyckich dostarczył mi motywacji do opisania spontanicznej wizyty w Holandii. Tak na prawdę to bzdura - alternatywą jest  przecież przygotowywanie artykułu o postsekularyzmie, a jak wiemy prokrastynacja to jedno z najbardziej niezwykłych wynalazków ludzkości. Ale i tak dziękuję, że czytacie! 

Nigdy nie chciałam pojechać do Holandii. Nie mam oczywiście nic przeciwko temu krajowi, ani jego mieszkańcom, ale zawsze zdawało mi się, że istnieje wiele ciekawszych miejsc, które wolę zobaczyć w pierwszej kolejności. A jak starczy mi życia, to może kiedyś odwiedzę Niderlandy. Rzeczywistość okazała się jednak jak zwykle zaskakująca i kiedy koleżanka zaproponowała mi wyjazd do krainy tulipanów, nie zastanawiałam się długo nad odpowiedzią. 


Wylądowałyśmy na lotnisku w Einhoven, 30km od miasteczka 's-Hertogenbosch będącego celem naszej podróży. To liczące 143 tysiące mieszkańców miasto w skrócie nazywane Den Bosch (co znacznie ułatwia sprawę turystom) znane jest przede wszystkim jako miejsce urodzenia Hieronima Boscha. Podczas spacerów z łatwością można natknąć się na powiększone i wyeksponowane detale z jego dzieł.



Muzeum dzieł Boscha niestety w mieście nie ma. Jest co prawda multimedialne show inspirowane jego twórczością i możliwość podziwiania jej w VRze, ale same prace rozrzucone są po całym świecie przez co niestety nie można ich zobaczyć w rodzinnym mieście artysty. Szkoda. Dem Bosch posiada jednak inne zalety, wśród których przoduje odrestaurowana sieć kanałów przepływających pod miastem. Można je zwiedzić dzięki lokalnemu stowarzyszeniu organizującemu godzinne podziemne rejsy, wzbogacane zabawnymi komentarzami przewodnika - niestety całkowicie w języku holenderskim. 



Ponadto Dem Bosch zachwyca katedrą (można ją zwiedzać "z powietrza" czyli z poziomu dachu), uroczymi starymi kamieniczkami i nocnym życiem. Z powodu rychłego zamążpójścia jednej z moich towarzyszek (gratulacje!) miałam okazję zobaczyć jak wygląda typowe holenderskie "party". Część kawiarni w weekendowe wieczory opróżniana jest z krzeseł i stolików, co pozwala na stworzenie w ich wnętrzu wielkiego danceflooru. Ludzie przechadzają się po ulicy z piwem i drinkami, a mijający ich policjanci uważnie przyglądają się lokalom o awanturniczej renomie. We wnętrzu klubów panuje przeraźliwy ścisk, a piwo sprzedaje się w szklankach o mikroskopijnej pojemności (0,2l?), z którymi rzekomo łatwiej jest tańczyć. 


Akurat podczas naszego pobytu zabytkowy rynek miasta zajęty był przez wesołe miasteczko - odważnie wciśnięte pomiędzy kamienice. Imponującej wielkości wahadło zdawało się na centymetry mijać z oknem jednego z hoteli. 


Korzystając z okazji pojechaliśmy do Amsterdamu, gdzie udało nam się nie zginąć pod kołami tryliona rozpędzonych rowerów. Bez większego problemu znaleźliśmy miejsce parkingowe i rozpoczęliśmy zwiedzanie, polegające na krążeniu po uliczkach miasta i raczeniu się najróżniejszymi miejscowymi specjałami. Zakochaliśmy się przede wszystkim w stroopwaflach - podawanych na ciepło korzennych waflach przekładanych kremem karmelowym. 


Pełni obaw udaliśmy się też do dzielnicy czerwonych latarni (De Wallen), gdzie ze zdumieniem przyglądaliśmy się wystawionym na sklepowych wystawach paniach wszystkich kolorów i rozmiarów. Weszliśmy też do sklepu oferującego niezwykły wybór prezerwatyw. Ponownie - we wszystkich kolorach i rozmiarach. 


Zupełnie innym doświadczeniem była jednodniowa wycieczka do Rotterdamu będącego istnym wet dreamem szalonego architekta. Miasto to zostało niemal całkowicie zburzone podczas II wojny światowej, jednak w przeciwieństwie do Warszawy, odbudowano je w zupełnie nowym i oryginalnym stylu. Uwagę przykuwa postmodernistyczna biblioteka, imponująca hala targowa, nowoczesny dworzec kolejowy i zaprojektowane przez Pieta Bloma kubistyczne domki. 





A teraz jak w bajce - morał i nauki. Czego nauczyła mnie wycieczka do Holandii? Z pewnością tego, że nie w każdym kraju seks stanowi temat tabu. Że można w centrum zabytkowego miasta wystawić pomnik ciężko pracującym prostytutkom, którym tak samo jak każdemu należy się szacunek. No i oczywiście tego, że holenderski syrop karmelowy idealnie pasuje do naleśników z bekonem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz