sobota, 8 października 2016

Tłuste podróże: Węgry, Rumunia, Bułgaria

Nie spodziewałam się, że aż tak lubicie podróże! Dzięki za wszystkie kliknięcia. Choć (jak zwykle) nie robię tego dla pieniędzy, dobrze wiedzieć, że to co piszę ma sens ;) 

Ostatnia (?) zagraniczna podróż tego roku: dwutygodniowa wyprawa samochodem do słonecznej i wakacyjnej Bułgarii. W planie: słodkie lenistwo, prażenie się na plaży i zbieranie sił na nadchodzący rok akademicki. Rzeczywistość? Jak zwykle zupełnie inna. 

Podróż do Bułgarii rozłożyliśmy na trzy dni. Niemal 1500 kilometrów to liczba imponująca i zdecydowanie nieosiągalna dla samochodowych podróżników-amatorów naszego pokroju. Dzień pierwszy wyjazdu postanowiliśmy nieco urozmaicić obiadem w urokliwym węgierskim Egerze, znanym z uzdrowiskowych właściwości. Choć placki ziemniaczane odrobinę za bardzo pływały w tłuszczu, a gulasz wydawał się łykowaty, szybko o tym zapomnieliśmy, zachwyceni wybrukowanymi uliczkami Egeru, prowadzącymi do XIII-wiecznego zamku. 



Rumunia przywitała nas upałem i burzami z piorunami. Nocleg spędziliśmy w Oradei, którą odnaleźliśmy nie bez kłopotów. Ściana deszczu stanowczo utrudniała nam poruszanie się w nieznanym mieście - poniekąd bardzo interesującym. Niestety ze względu na późną porę i niesprzyjającą aurę nie dysponuję własnymi zdjęciami. Z porzuconego w hostelu folderu wiem jednak, że Oradea oferuje turystom nie jedną atrakcję. Szczególnie ciekawie (przynajmniej z lotu ptaka) prezentuje się Catatea Oradea - twierdza w formie pięciokąta, obecnie mieszcząca Instytut Sztuk pięknych miejscowego uniwersytetu. 


Na całe szczęście burza zniknęła równie szybko jak się pojawiła, dzięki czemu rano mogliśmy znów podziwiać piękno Rumunii. I oczywiście cieszyć się ze specjałów rumuńskiej kuchni. Wprost zakochaliśmy się w papanaszach - podawanych na ciepło pączkach wypełnionych dżemem (jagodowym, brzoskwiniowym...), polanych śmietaną, posypanych cukrem pudrem i przykrytych małym pączuszkiem. <3



Trzeciego dnia podróży dotarliśmy do Bułgarii, która postanowiła przywitać nas zimnym wiatrem i zachmurzonym niebem. Niezrażeni udaliśmy się na plażę wyglądającą jak sceny z post apokaliptycznego filmu. Zamknięte sklepy, zupełnie puste ulice, watahy patrzących z pode łba wygłodniałych psów i przenikliwy wiatr. Nie wyglądało to dobrze.


Szybko zorientowaliśmy się, że pierwotny plan wylegiwania się na słońcu raczej nie dojdzie do skutku. Zaczęliśmy więc zwiedzać okolicę, co niestety skończyło się kolejnymi rozczarowaniami. Słynne bułgarskie kurorty - Albena i Złote Piaski, wyglądały pusto i przygnębiająco, a wiszące na niebie ciemne chmury nieustannie przypominały, że sezon wakacyjny już się skończył. Gwoździem do trumny okazała się informacja, że ekstremalnie luksusowe apartamenty na bułgarskim wybrzeżu są znacznie tańsze od krakowskich mieszkań. Jak żyć? 

Apartamenty w stylu babilońskim. Kicz uniwersalny. 
Żadne rozczarowania nie spotkały nas za to podczas jednodniowego wypadu do Warny. To trzecie pod względem liczby mieszkańców miasto w Bułgarii leży na wybrzeżu Morza Czarnego i może poszczycić się imponujących rozmiarów plażą w samym sercu miasta. Główne deptaki spacerowe, podobnie jak gigantyczny park (mieszczący m.in. delfinarium, zoo, Muzeum Marynarki Wojennej oraz niezliczone stoiska z pysznymi lodami) są wyjątkowo czyste i zadbane, choć gdy oddalimy się nieco od centrum, szybko zobaczymy zupełnie inną twarz Warny. Zniszczone kamienice, odrapane fasady i zalegające wszędzie koty nie odbierają jednak miastu uroku. 

Warna została obwołana Europejską Stolicą Młodzieży roku 2017.


Jedna ze wspomnianych kamienic w stanie rozkładu. 

Odwiedzony przez nas w kolejnych dnia Neseber (lub Nesebar, każdy pisze inaczej) jest żelaznym punktem programu wszystkich wycieczek do Bułgarii. To mieszczące się na wyspie (lub półwyspie - ponownie zdania są podzielone) zabytkowe miasteczko wyróżnia się ogromną ilością spójnych stylistycznie cerkiewek i specyficzną zabudową, którą stanowią piętrowe domki o nieco wystającym pierwszym piętrze, obitym drewnem i podtrzymywanym rzeźbionymi wspornikami. Niestety to również jedno z najbardziej turystycznych i zatłoczonych miejsc, pełne straganów i restauracyjnych naganiaczy. Zniesmaczeni agresywnym marketingiem lokalsów, jedzenia postanowiliśmy szukać w kontynentalnej części Neseberu czyli Słonecznym Brzegu. Popularny wśród okolicznych mieszkańców kebab (czego dowodem była spora kolejka) był zdecydowanie jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłam. 




Atrakcyjnymi celami wycieczek są również Monaster Aładża i miejscowość Balchik. Ten pierwszy jest średniowiecznym klasztorem wykutym w skale przez poszukujących samotności mnichów. 



Drugi, wart jest naszej uwagi przede wszystkim za sprawą pałacyku królowej Marii, żony rumuńskiego króla Ferdynanda I. Otacza go wielopoziomowy ogród oraz uniwersytecki ogród botaniczny z imponującą kolekcją kaktusów. Wiem, to brzmi jak najnudniejsza rzecz na świecie, ale wierzcie mi, kaktusy potrafią być fascynujące. Uwag organizacyjna: do obu miejsc obowiązują osobne bilety. Niestety podczas wizyty w ogrodzie botanicznym nie da się za darmo podglądnąć pałacyku. Można to jednak zrobić spacerując plażą (#oszczędnościwszędzie). 


Interesujący pomysł lokalnego artysty.



Niesprzyjająca pogoda oraz surowe warunki w miejscu naszego zakwaterowania przekonały nas do szybszego, niż pierwotnie zakładaliśmy, powrotu. Ponownie trzydniowego i ponownie pełnego wrażeń. Pierwszy nocleg spędziliśmy w domu znajdującym się nieopodal trasy fransfogarskiej - urokliwej drogi przez góry Fogarskie poprowadzonej doliną rzeki.




Drugi z noclegów spędziliśmy w węgierskim Debreczynie - drugim największym mieście Węgier, żywcem wyjętym z filmu Grand Budapest Hotel (2014). Choć udało nam się zobaczyć je jedynie po zachodzie słońca, z absolutnie żadnymi forintami w kieszeni, zrobiło na nas spore wrażenie - również za sprawą pomysłowej świecącej instalacji ustawionej w samym centrum miasta.  



Niestety powtórzę się: w Bułgarii najbardziej podobała mi się Rumunia i Węgry.

2 komentarze:

  1. Zazdroszczę tym, którzy umieją podróżować bez takiego https://ctpoland.com.pl/ biura podróży. W sumie ja bym nawet nie wiedziała, gdzie iść, ani co robić. Dlatego jeśli już, to tylko z taką pomocą wyjeżdżam. Zbieram mniej doświadczeń, ale jednak sporo się zmienia.

    OdpowiedzUsuń