niedziela, 1 czerwca 2014

"Nimfomanka" / "Nymphomaniac"

Zgodnie z zasadą lepiej późno niż wcale - moja osobista refleksja na temat "Nimfomanki" (części obie).

Pomysłowa kampania promocyjna filmu, aura skandalu i magia marketingu szeptanego sprawiły, że o "Nimfomance" głośno było na długo przed oficjalną premierą jej pierwszej części. I choć widywano w kinie bardziej kontrowersyjne dzieła, to najnowszy film Larsa von Triera, skandalisty, eksperymentatora i prowokatora, nie pozostawia widza obojętnym.


Cała historia bohaterki - Joe (Charlotte Gainsbourg), ujęta jest w zgrabną, choć miejscami mocno pretensjonalną ramę. Poczciwy i samotny intelektualista Seligman (Stellan Skarsgard), spotyka udręczoną i skatowaną Joe i zabiera do swojego ascetycznego mieszkania. Tam, oprócz filiżanki herbaty, ciepłej kołdry i czystej piżamy, daje jej również możliwość podzielenia się niezwykłą historią swojego życia. Dobrotliwy słuchacz ubarwia ją niezwykłymi skojarzeniami i anegdotami, nadając całości niemalże groteskowy charakter satyry na przeintelektualizowanie i nadinterpretację.


Joe całe życie kierowała się zasadą: bądź sobą. Kiedy zorientowała się, że każda chwila słabości, każde okazanie uczuć przynosiło jej jedynie rozczarowanie i frustrację, pogrążyła się w odmętach swojego seksoholizmu. Sama jednak traktowała je jako element swojej tożsamości, tytułową nimfomanię, buntowniczy pazur, pachnący feminizmem i studencką rewoltą '68. Niestety, z czasem seks, z młodzieńczej igraszki stał się piętnem przynoszącym cierpienie i udręczenie. Wraz z Joe schodzimy do coraz niższych kręgów piekielnych, upokarzamy się dla coraz trudniej osiągalnych momentów cielesnej rozkoszy.


To prawda, że von Trier jest filmowym hochsztaplerem. Odczuwamy od razu, że nie jest w swoim najnowszym filmie szczery, uwodzi nas, jak bohaterka filmu - Joe, by zaraz porzucić i rozczarować. Kolejne rozdziały filmu są jedynie coraz to nowszymi doznaniami, które nie prowadzą do satysfakcji i narracyjnego klimaksu. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że film prezentowany w kinach jest wersją ocenzurowaną, a mało kto miał okazję podziwiać pełną wersję reżyserską.

Cóż jednak mamy zrobić my, biedni widzowie, skoro ta wizualna, zakłamana polifonia tak mocno nas fascynuje? Oglądać. I zapomnieć o miłości. - odpowiada z przekąsem von Trier.

Solidne 7 na Filmwebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz