sobota, 28 czerwca 2014

"Czarownica" / "Maleficent"

Moja aktywność była ostatnimi czasy niewielka - wybaczcie! Nie pozwolę już nigdy więcej by niskie morale odciągało mnie od dzielenia się refleksjami na temat nowości. Dlatego też w najbliższym czasie pojawią się aż trzy recenzje - jak szaleć, to szaleć :) Na pierwszy ogień (oj!) - "Czarownica".

Kino uwielbia historie alternatywne i nowe, niekonwencjonalne spojrzenia na klasyczne opowieści. Na ekranach gościł niedawno, będący tego idealnym przykładem, "Oz: Wielki i potężny" - związany z fenomenem broadwayowskiego musicalu "Wicked" prequel klasycznego "Czarnoksiężnika z krainy Oz".

W tego rodzaju filmach najważniejsza jest "geneza", czyli pochodzenie bohaterów, w formie intrygującego backstory, dodającego postaci niejednoznaczności. Odchodzi się od czystego podziału na dobro i zło, pokazując drugą stronę każdego medalu. Nierzadko bowiem przesiąknięte złem i występkiem zachowania są motywowane traumą, krzywdą czy nawet chęcią czynienia dobra. 

Podobnie dzieje się w "Czarownicy". Znana z klasycznej baśni o Śpiącej Królewnie Zła Czarownica, jest tu początkowo niewinną dziewczynką, żyjącą w przyjaźni z magicznymi stworami i czyniącą wyłącznie dobro. Jej serce odmienia się, gdy zostaje zdradzona i skrzywdzona przez swoją młodzieńczą miłość - Stefana. Młodzieniec od miłości rogatego dziwadła z zaczarowanego lasu woli dworską karierę. Gotowy na wszystko, oddany sługa króla wkrótce zostaje jego dziedzicem i przejmuje władzę w królestwie. 


Tytułowa Czarownica, w ramach zemsty na podstępnym kochanku, rzuca śmiertelnie niebezpieczną klątwę na jego pierworodną córkę. I choć nienawidzi dziecka i pragnie jego śmierci, zaczyna obserwować małą blond istotkę i stopniowo przekonuje się, że istnieją różne rodzaje miłości. 

Cukierkowe i naiwne wizje z początku filmu równoważy mrok i cienie jego dalszych sekwencji. Występująca w głównej roli Angelina Jolie prezentuje się zjawiskowo, pomimo rogów i niezwykle uwydatnionych kości policzkowych. Natomiast występujący w roli króla Stefana, pochodzący z RPA Shalto Copley, posiada najwspanialszy i najorginalniejszy angielski akcent w świecie filmu. Niezorientowanym podpowiadam, że brzmi on mniej więcej jak jazda traktorem po oksfordzkim słowniku angielsko-niemieckim.


Całość zanurzona jest w gęstym, feministycznym sosie i choć miejscami irytuje swoją naiwnością, jest bardzo zgrabną i przystępną opowieścią, która zachwyci przedstawicieli kilku pokoleń. 

Można i to nawet z młodszym rodzeństwem. 


2 komentarze:

  1. Mała poprawka - król ma na imię Stefan (Filip to młody książe). Wydaje mi się, że ta historia wcale nie jest naiwna, choć owszem w miarę oglądania raczej przewidywalna. Czarownica nie pała wcale chęcią uśmiercenia Aurory. Raczej z delikatnie obsesyjną ciekawością śledzi ją i chroni gdyż wyczekuje nadejścia swojej zemsty. Poza tym zabijanie nie leży w jej naturze bo mimo strasznych wydarzeń z życia Diboliny pozostała ona dobra (nie chce też przecież zabić Stefana). Chociaż podany w lekkiej i przystępnej formie ten film ma całkiem sporą warstwę psychologiczną, o której można by się jeszcze rozpisywać. Na koniec dodam, że bardzo lubię Twojego bloga/Twój Blog i jjuż wielokrotnie zachęcił mnie do obejrzenia wspaniałych filmów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zwrócenie uwagi na ten potworny błąd! Już poprawione :)

      W dużym stopniu się z tobą zgadzam - bajki, nawet te w rodzaju "Czarownicy", są bardzo wdzięcznym materiałem do psychologicznej analizy. Ale myślę, że nie ma co wyręczać w tym zakresie widzów, których w tym filmie zaskoczy/ucieszy/ubawi/zirytuje nie jedno!

      Usuń