poniedziałek, 30 listopada 2015

"Most szpiegów" / "Bridge of Spies"

Piekielnie nudny, choć historycznie wierny Lincoln? A może kiczowacie rozbuchany i skrajnie naiwny Czas wojny? Most szpiegów, najnowszy film w reżyserii Stevena Spielberga pokazuje, że istnieje trzecia droga.


Owszem, wersja historii prezentowana w filmie osadzonym w mrocznych czasach zimnej wojny jest uproszczona i miejscami sprowadzona do łopatologicznych metafor i porównań. Wrocław, choć z powodzeniem udaje Berlin Wschodni, momentami wygląda tak sztucznie, że aż przypomina teatralną scenografię. (Nawiasem mówiąc, poloników jest w filmie znacznie więcej: autorem zdjęć jest, jak zwykle, Janusz Kamiński, natomiast kostiumy zaprojektowała Kasia Walicka-Maimone)

Jednak, czy to nie są właśnie te elementy, które zawsze u Spielberga kochaliśmy? Słynne zafascynowane oczy osadzone w niewinnych dziecięcych twarzach? Niestety zwłaszcza Czas wojny pokazał jak przerażająco tandetne mogą być spielbergowskie motywy, gdy używa się ich nieumiejętnie i przesadnie.


Zarówno wady Mostu szpiegów jak i poprzednie potknięcia Spielberga stają się zupełnie nieistotne, gdy na ekranie pojawia się nadal porażający swoim naiwnym urokiem Tom Hanks. Tym razem występuje w roli prawnika z USA mającego podobnie mgliste pojęcie na temat realiów życia po drugiej stronie muru, jak przeciętny amerykański widz. Zostaje mianowany naszym przewodnikiem po tym przedziwnym, bilateralnym świecie i po raz kolejny wciela się w bohatera, którego nie da się znielubić -  zwykłego, przeciętnego, zajmującego się nudnym tematem ubezpieczeń i odszkodowań, jednak w chwili kryzysu potrafiącego wykazać się niezwykłą determinacją i szlachetnością charakteru.


Most szpiegów cechuje zgrabnie poprowadzona fabuła, która sprawia, że otrzymujemy dwa filmy w jednym, złączone osobą głównego bohatera. W pierwszym, prawnik James Donovan podejmuje się obrony oskarżonego o szpiegostwo na rzecz ZSRR Rudolfa Abla, natomiast w drugim jedzie do Berlina Wschodniego, by tam wynegocjować szczegóły problematycznej wymiany jeńców z komunistami. Warto wspomnieć, że w tworzenie scenariusza zaangażowani byli bracia Coen, co z pewnością wyszło produkcji na zdrowie.


Całość filmu cechuje estetyczna powściągliwość, równowaga, brak jednoznacznych oskarżeń i delikatne sugestie, że obie strony zimnowojennego konfliktu "dały się zwariować". Nawet Zachód w osobie USA oszalał na punkcie prześladowań rzekomych komunistów i szpiegów.

Mądre i proste. Spielberg wraca do formy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz