czwartek, 25 grudnia 2014

"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" / "The Hobbit: The Battle of the Five Armies"

Nowozelandczyk Peter Jackson prezentuje trzecią i ostatnią część "Hobbita". Nie denerwujcie się, że nie pamiętacie większości historii przedstawionych w filmie, choć byliście uważnymi czytelnikami książki. W większości ich tam nie ma, a "Hobbit" jest sprawnie zrealizowanym fanfikiem, niezaburzającym spójności tolkienowskiego uniwersum.


W najnowszej części "Hobbita" jest wszystko to, do czego już się przyzwyczailiśmy - piękne krajobrazy Nowej Zelandii, zachwycające sceny bitewne oraz pełne patosu i egzaltacji mowy. Jest też kilka eksperymentów, które widać przede wszystkim w sekwencjach z udziałem walczącej Galadrieli (Cate Blanchett) i staczającego się w odmęty szaleństwa Thorina Dębowej Tarczy (Richard Armitage). I choć historia miłosna łącząca elfkę Tauriel (Evangeline Lilly) i krasnoluda Kili (Aidan Turner) woła o pomstę do nieba, to całość fabuły prezentuje się zaskakująco dobrze i spójnie. Nie zawodzą również aktorzy, zarówno ci kreujący znane nam już postacie jak i ci nowi, choćby w postaci Billa Connolly'ego. Muszę jednak przyznać, że zwinny Legolas o wygładzonej do granic możliwości twarzy Orlando Blooma przyprawia mnie o dreszcze.


Film rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym skończyła się część druga. Smok Smaug pustoszy wodne miasto Esgaroth, a dzielny Bard (Luke Evans) próbuje znaleźć sposób na zgładzenie potwora. To jednak dopiero początek kłopotów - na wieść o dotarciu Thorina Dębowej Tarczy do Samotnej Góry i odnalezieniu przez niego legendarnych skarbów, pięć armii rozpoczyna przygotowania do wojny o bogactwa Ereboru.


Wybór należy do was: możecie patrzeć na ostatnią część "Hobbita" jako na kolejną maszynkę do zarabiania pieniędzy. Możecie też traktować ją jako absurdalną komedię pełną błędów i głupot prowokujących do śmiechu. Możecie też dać się porwać historii i cieszyć się z kolejnej możliwości zatracenia w świecie "Władcy Pierścieni". Nie ukrywam, że wybrałam ostatnią opcję i z kina wyszłam z uśmiechem na twarzy. Z radością powitam każdą następną możliwość powrotu do Śródziemia, a "Silmarillion" w formie serialu stanowiłby spełnienie moich najskrytszych marzeń.

Jestem na tak!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz